niedziela, 21 grudnia 2014

Madame Bovary c'est moi ( Gustave Flaubert "Pani Bovary")



Flaubert - wzorcowy przykład odrealnienia, ucieczki od życia w ramiona literatury. Genialny obserwator mieszczaństwa. Krytyk wartości, codzienności i obłudy. Charakter pełen sprzeczności - raz podróżnik i lew salonowy, raz osamotniony artysta pod nieustannym wpływem nadopiekuńczej matki. Ta wielorakość osobowości nie wpłynęła jednak na jednolitość i spójność kwintesencji realizmu. Pani B jest wynikiem ciężkiej, wieloletniej pracy. Wysiłkiem podjętym przy precyzowaniu pojedynczego słowa, krystalizacji formy. Jest wzniesieniem ku obiektywizmowi "Kobiety trzydziestoletniej" Balzaca. Zresztą samo podobieństwo fabuły wskazuje na bezpośrednią inspirację. Flaubert zrobił z tej formy coś, czego Balzak nigdy nie byłby wstanie. Odszedł od emocjonalizmu stając się biernym obserwatorem. Zewnętrznym okiem, nigdy nie angażującym się bezpośrednio. Pisarz pozostał w cieniu. Na tacy wyłożył jak jest, nie okraszając niczego komentarzem własnym. Był poza swoim dziełem. Dzięki temu każde słowo jest przemyślane a szyk zdań nigdy nie jest przypadkowy. Flaubert był rzemieślnikiem, nie artystą. 


Przed ślubem zdawało się jej, że go kocha, ale oczekiwane szczęście nie nadeszło. "Pomyliłam się więc"- myślała i starała się dociec znaczenia słów: szczęście, namiętność, 
upojenie, słów, które tak pięknie brzmiały w książkach.



Mimo wszystkich zabiegów jedna z cech przypisywanych Flaubertowi została zachowana - strach przed pospolitością. Mimo pozornego oddalenia główną osią jest wstręt do mieszczaństwa. Warstwy groteskowej i wszechobecnej. Tworzącej własną zakłamaną moralność. Każdy bunt przeciw stałości okraszony jest poświęceniem. Nie ma wyższej wartości niż spokój. Skandal moralny, który wywołała
publikacja jest jak najbardziej zrozumiały. Mamy XIX wiek a główną bohaterką jest wiarołomna kobieta. Oszukująca swojego na pozór idealnego męża bez skrupułów. Co gorsza - nie jest to postać jednoznacznie negatywna. Flaubert stał się kobietą. Obyczajność została naruszona, co tylko zapewniło sukces wydawniczy. Zresztą sam Flaubert został uniewinniony - sam sędzia dał się oczarować kunsztem przekazu. Główna postać męska - Karol zaskakuje swoją naiwnością. Zaślepiony nie zauważa dwulicowości żony. Ignoruje jej wybuchy złości, nocne eskapady. Nie chce zauważyć fałszu otaczającego go zewsząd. Pozornie wykształcony lekarz zostaje okradziony nawet z majątku. Bezkrytycznie ufając kobiecie traci wszystko. Pieniądze, szacunek - a w konsekwencji tego nawet dziecko i ją samą. Mimo wszystkiego - dalej pozostaje jej wierny. Trwa przy swojej wizji nawet w obliczu końca, nic nie jest w stanie wyprowadzić go z trwającego tyle lat snu. Dla niego kobieta przegrana, samobójczyni i złodziejka pozostaje ideałem wzniesionym na piedestał. Będąc ofiarą, traktuje siebie jako kata. Jest postacią równie tragiczną co główna bohaterka. Jego pozornie dobra postawa jest jednak źródłem całej tragedii. Jest tak zaślepiony swoją miłością, że nie zauważa podmiotowości swojej żony. Tworzy relację pozbawioną szczerości, podstaw więzów rodzinnych.Nie zauważa zmian nastroju, sugestii czy wręcz otępienia i wściekłości. Dla niego prawdziwe relacje to tylko otoczka pozbawiona znaczenia. Bardziej niż prawdziwe zrozumienie cenił święty spokój.Karol nigdy nie rozmawiał z Emmą, nie traktował jej jak równorzędnego partnera.  Żył mieszczańską obłudą robiąc to, co wydawało się słuszne. Nigdy nie zrywając zasłon. Mimo, że prawdziwie kochał - nigdy nie spojrzał wgłąb. Zniewolił się swoją wizją. Porównywał swoje małżeństwo z otaczającymi go wzorcami nigy nie traktując go indywidualnie. Pozostawił Emmę głęboko poza swoją wizją nie konfrontując się z jej definicją szczęścia. Patrząc na nią przez pryzmat byłej żony widział w Emmie anioła, pierwiastek boski. Nawet pogardę traktował jako troskę. Drwiła z tego, co jej ofiarował Umieszczając wzór Pani Bovary w centrum umieścił ją jako istotę mającą swoje potrzeby na marginesie. Kochał swoją wizję nigdy nie poznając perspektywy drugiej strony.



A czyż właśnie mężczyzna nie powinien znać tego wszystkiego, celować we wszelkim działaniu, wtajemniczać kobiety w porywy namiętności i w wyrafinowane tajne życia? 
Ale on nie potrafił jej niczego nauczyć, nic nie umiał, niczego nie pragnął. Sądził, że jest szczęśliwa. Miała do niego żal za tę bezmyślną pogodę ducha i nawet za to szczęście, które mu dawała.



A Emma go nienawidziła. Zdawała sobie sprawę z jego niedociągnięć bardzo boleśnie. Chciała bogatego kochanka zdolnego wprowadzić ją na salony i obdarzyć miłością iście romantyczną. Całe życie dążyła do zrealizowania wizji, którą poznała w dzieciństwie. Brak domowego wzorca zastąpiła powieścią wolterscotowską. Straciła całą przenikliwość. Żyła poza rzeczywistością, nigdy tak do końca nie wierząc w realność doczesnego życia. Prowincjonalny lekarz miał być środkiem do celu - niestety i ta wersja okazała się ulotna. Zawiódł jej płonne nadzieje, zmusił do poszukiwań. Emma zawsze wierzyła w prawdziwość swoich wyobrażeń, magię, którą przekazały jej lektury za młodu. Dla niej tak właśnie miało wyglądać życie spełnione, z dziecinną naiwnością nie zdawała sobie sprawy z tego, że wyobrażenie nie jest możliwe do zrealizowania.


Żal pozostał. Pani Bovary nie kochała nawet siebie. 
Emma zaś nie zastanawiała się wcale nad tym, czy kocha Leona. Myślała, że miłość powinna spaść wśród gromów i błyskawic jak huragan, który z niebios
wtargnowszy nagle w życie tratuje wszystko, porywa ludzkie postanowienia, jak liście,
 i serce pociąga za sobą w otchłań. Nie wiedziała, że gdy zatkają się
rynny, deszcz może zalać taras domu, i czuła się wciąż bezpieczna, gdy nagle pewnego dnia odkryła rysującą się na ścianie szczelinę.


Żyła cudzym życiem. Chwytała się każdej ułudy - dla niej każdy romans był preludium spełnienia życiowego. Emma żyła życiem zdeterminowanym, dążyła do samozagłady. Pozornie nieistotne chwile, gdy kobieta patrzy w okno ukazują całokształt jej egzystencji. Podziwiała z daleka wizję, której nigdy nie będzie dane jej osiągnąć. Chciała zbyt wiele nie doceniając teraźniejszości. Jej koniec był jak najbardziej do przewidzenia. Próbując wznieść się ponad doczesność boleśnie upadła. Tworząc tą całą grę pozorów zabiła w sobie radość życia. Szukając indywidualności stała się przedmiotem przekazywanym z rąk do rąk. Najpierw podarunkiem ojca Rouault dla Karola, później będąc bibelotem w rękach kolejnych kochanków. Z czasem zbędnym. Emma była niewłaściwą osobą w niewłaściwym miejscu. A mogła być starym ojcem Bovary, który będąc szczerym, egoistycznym ekscentrykiem wydobył z życia to, co Emma nieustannie poszukiwała - zwykłe zmysłowe zadowolenie. Dla niej jednak "domek był zbyt ciasny". Jak zwykle tak bywa z charakterami niestałymi, zbytnio skłonnymi do wzruszeń i bezgranicznego otumanienia.







czwartek, 11 września 2014

Głębszy z Balzakiem



Rozszerzający się w zatrważającym tempie book challenge zmusił mnie niejako do uporządkowania pewnych rzeczy. Zaczęłam się zastanawiać czemu, jak i dlaczego. W ten sposób doszłam do sedna problemu - w życiu nie potrafiłabym wybrać TYCH dziesięciu książek. Może gdybym musiała wybrać pięćdziesiąt, mniejsza liczba jest dla mnie nie do pomyślenia. Każde dzieło niesie coś nowego, innego. Nawet najgorsze pozycje pozwalają budować nam swój profil czytelniczy (tak, z bólem serca przyznam - wymęczyłam "50 twarzy Grey'a" z czego do dziś nie mogę się pozbierać). Mając wybrać te najbardziej wartościowe za pół roku z zatrwożeniem łapałabym się za głowę i zastanawiała jakim cudem wybrałam akurat takie pozycje. Moja lista zmienia się jak w kalejdoskopie. Wszystko zależy od pory dnia, nastroju. Zmienia się razem ze mną. Jednak jeden punkt jest stały- mianowicie Honoriusz Balzac. Tak właściwie to zupełnie nie wiem jaki jest tego powód. Kocham tego autora miłością głęboką, platoniczną i niezmienną. Jest to dla mnie uczucie tak zaskakujące, że nawet potrafi zmusić mnie do złamania swoich ideałów ( tak, zrobiłam sobie zdjęcie przy jego grobie - takie ołtarzykowe, tylko i wyłącznie dla mnie, ukryte dla reszty świata). Zacznę od początku - Honore de Balzac urodzony w 1799 roku w Tours jest dla mnie archetypem Paryżanina. Z jednej strony rozrzutny pijak, z drugiej jeden z najważniejszych powieściopisarzy europejskich. Górnolotnie wierny swym ideałom porzucił studia prawnicze dla wykładów z literatury i filozofii. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że to jak najbardziej słuszna decyzja. Sama czasem mam ochotę to zrobić, niestety moja tchórzliwa natura nadal trzyma mnie w nieodpowiednim miejscu z nadzieją, że zostanę znanym jurystą. Wracając do głównego bohatera - pierwsze sukcesy odniósł w roku 1829. Rozsławił się jak to przystało na bezwstydnego hulakę powieścią "Fizjologia małżeństwa" która zyskała rozgłos bazując na małym skandalu spowodowanym brakiem wymaganej  przyzwoitości. Od tego momentu zaczęła powstawać Komedia Ludzka. 





Absolutnie wyjątkowy cykl. Przy tej kreacji świata "Gra o tron" może się schować. Nie potrafię zrozumieć jak poczciwy Honoriusz mógł wymyślić tak rozległy świat, postacie połączone więzami nawet w najmniejszych szczegółach. Mam wrażenie, że nawet zwykły przechodzień może być spokrewniony z bohaterem jednego z tomów. U Balzaca nie ma przypadkowości, bo nawet owa przypadkowość jest przemyślana. Dla osoby postronnej jest to motyw  nie do wychwycenia jednak gdy trzyma się kolejny tom wszystko magicznie układa się w całość. Miejsca, ludzie wydarzenia. Wszystko jest wspólne i ma na siebie wpływ. Jak w życiu. Kolejną rzeczą wyjątkową jest unikatowy charakter. Żartobliwa kpina z życia odbija się w każdej z jego powieści. Większość jego twórczości to tragikomedia podszyta obłudą. Balzak zdaje sobie sprawę z ulotności życia, czuć ją na każdej stronie. Jednak w poważaniu ma cierpienie i nieunikniony koniec. Wie, że i tak nastąpi, więc po co się roztkliwiać. To, co jest dla ciebie istotne dla innego nie jest warte ulotnego spojrzenia. Pewnych rzeczy się nie zmieniają, Ludzie są sterowani przez żądze a nad tym wszystkim panuje chęć zaimponowania równie pozbawionej skrupułów reszcie. Plotka jest niebezpieczną bronią, prawda nie broni się sama. Bo prawda jest taka jaką cwana jednostka ją wykreuje. Nieważne czy chodzi o wpływowego barona czy pospolitego Vautrina. Liczy się spryt i wpływy. Wygra najprzebieglejszy albo najbogatszy. Tak jest u Balzaka, nie ma ckliwości. Miłość nie potrafi wytrwać na piedestale przygnieciona prozą egzystencji. Jest jeszcze jedna rzecz która pozwala mi subiektywnie wyciągnąć Francuza przed szereg - moja nieukrywana frankofilia. Jestem skrajnie nieobiektywna gdy tylko chodzi o Wielką Francję. Balzak żył Paryżem tak jak ja żyję zachwytem do tej wielowiekowej metropolii. Każdy opis przywołujący świetność stolicy wywołuje u mnie dreszcze, a prawdziwy Paryż przypomina mi o tym z czasów komedii. Dlatego wracam do tego miasta nawet w myślach prawie codziennie idealizując je do granic możliwości. Na to akurat nic nie poradzę - wychowałam się na opisach Paryskich przedmieść więc nie liczę, że ta fascynacja kiedykolwiek mnie opuści. Kolejnym dodatkiem o którym warto wspomnieć jest słabość do kobiet z którą pisarz miał niemały problem. Jego osobista historia miłosna ma nawet odbicie w postaci serialu produkcji polskiej (niebywałe znaczenie w powstaniu tej produkcji ma fakt, że usidlić zdołała go Polka - Ewelina Hańska w którą wcieliła się Beata Tyszkiewicz). Dzisiejszego dnia mój subiektywizm sięgnął apogeum.  Moje uwielbienie Balzaka jest na niesamowicie irracjonalne, bo zdaję sobie sprawę, że istnieją autorzy godni równie płonnego uczucia jednak nie potrafiący go u mnie wywołać. A akurat ten nie ma dla mnie wad, zgrabnie ukrywa je między opisami dawnego miasta. Dla mnie jest jedyny i niezastąpiony, a jego kreacja świata jest idealnym odbiciem rzeczywistości gdzie każdy najmniejszy gest ma znaczenie.





* Nie mam problemów z prezentem urodzinowym - dążę do zebrania całej Komedii Ludzkiej, każdy jej tom jest dla mnie dobrodziejstwem niebywałym.

* *Zdjęcia są mojego autorstwa, co tylko potwierdza moje głębokie uczucie. Nagrobek pisarza i Hańskiej na cmentarzu Pere Lachaise i dom Balzaka w Paryżu.

niedziela, 20 lipca 2014

Bóg jak zwykle nie zareagował ( Yossi Avni "Ciotka Farhuma nie była dziwką")



Moja osobista tragedia polega na tym, 
że właśnie tutaj między potomkami morderców jest mi lepiej i milej niż wśród rodaków.

Gdy zanurzymy się w "Ciotce" zbyt płytko możemy błędnie uznać ją za rzewną historyjkę godną mienia klasycznego love story XXI wieku. Banalną opowiastkę o żydzie-geju, który chce być szczęśliwy mimo wszystko. Z powodzeniem moglibyśmy umieścić ją na półce obok harlequinów gdyby nie dominujące poczucie krzywdy. Przebrzydła tęsknota wylewająca się z każdej strony. Niedająca o sobie zapomnieć, beznadziejnie nachalna. Droga bohatera okrojona jest ze zbędnych detali, naleciałości otaczającej go rzeczywistości. On wszędzie, stale odczuwa to samo. Nawet odrębność kultur jest zmarginalizowanym tłem, widmo nieuchronnego konfliktu jest nieistotne. Od Izraela, Belgrad po Berlin ścieżka jest jednostajna. Wyzwolone miasta nic nie oferują, są płytkie. Rozpacz widnieje nawet w płynnej narracji. Izraelski pisarz stworzył swoją pierwszą powieść w oparciu o składny przypadek. Rytmicznej prozie towarzyszy wulgaryzm, epatuje prostactwem przekazu. Pojawiającemu się dość często bogactwu delikatnych, chwytliwych metafor przeciwstawia się równie urzekający brak jakiejkolwiek ogłady. Całość jest paraboliczna ironią, stale uwypuklonym sarkazmem. Czarny humor ociera się o perwersyjną, prowokującą patetyczność. Brak tu świętości, wszystko należy do człowieka. Przebłyski szczęścia to tylko zbędne, utracone chwile dające iskrę nadziei. Przeszłe poczucie wszechmocy. Piękno jest okrojone. Idealną doskonałością jest niedostatek. Plastyczność wzniosłych uczuć staje się rozerotyzowana. Miłość z niebywałą naturalnością przeplata się z przypadkowym seksem. Są to rzeczy tak oczywiste i powiązane, że aż wynikają z siebie nawzajem. Nieustannie towarzyszącym kontrapunktem zdaje się być ukochany bohatera - zawsze równie obecny, mityczny bożek. Momentami niechciany, jednak będący niezbędnym uzupełnieniem. Ta stałość potęguje upadlające wręcz przywiązanie. Wywołuje rozgoryczenie. Groteskowo wyodrębnione poczucie winy determinuje dalsze losy. Tragizm jest boleśnie przewidywalny. Powoduje pewien rodzaj nieudolności, fatum pod postacią paradoksu. Chce, ale nie może, bo wcale mu nie zależy. Niezamknięcie rozdziału rodzi rozkład osobowości na czynniki pierwsze. Daje coś zarazem odbierając. Gdy to "coś" zbyt długo kona śmierć staje się jeszcze bardziej potrzebna. Odwlekanie prowadzi do biernej akceptacji. Przyzwyczaja i drażni naszą ciekawość nieustępliwym pytaniem "co by było gdyby?".


-Widziałeś jak pawiany pożerają młode gazele? Lwy i gepardy duszą ofiarę.
 A pawiany i szympansy łapią gazelę i po prostu wydzierają z niej żywe kawałki, 
które potem ze spokojem przeżuwają. A wiesz dlaczego? (...).
Bo są wpół ludźmi.-powiedział Arik. - Dlatego są takie okrutne.

Oprócz dogłębnego nakreślenia wątku miłosnego widzimy życie przez pryzmat relacji międzyludzkich. Każda z pojedynczych więzi pozostawia trwały ślad, kształtuje charakter i tworzy dalszą historię. Pozwala na powielanie schematów. Dzięki realizmowi i prostocie mamy wrażenie obcowania z biografią. Wnikamy w określoną wizję straconego pokolenia. Wielokrotnie upokorzonego, zrezygnowanego. Ocieramy się o masochistyczną osobowość Izraelczyków. Obcych na własnej ziemi. Doświadczamy braku przynależności, skutecznego oparcia się asymilacji. Jednak cały ten dekadentyzm sobie przeczy, daje szansę. Historia pozostaje niedomknięta. Nawet gdy wykażemy się niezwykłą odpornością na przenikliwość myśli autora to i tak nie będzie to stracona lektura. Przypadkiem zawsze zostanie nam w pamięci stolica Hondurasu i to, że Fahruma okazała się urodzona pod szczęśliwą gwiazdą.


Istnieją garnki, którym się zdaje, że są patelnią albo czajnikiem 
i dlatego trudno dopasować do nich pokrywkę.

sobota, 12 kwietnia 2014

Jest po prostu złym, szkodliwym człowiekiem. Jego życie jest złe (Jack London - zbiór opowiadań "Dom Pychy")



Sięgnięcie po przeszło dziesięciu latach do twórczości pisarza mojego dzieciństwa wzbudziło we mnie niebywały sentyment. Autor kojarzył mi się wyłącznie z "Białym Kłem" czy "Zewem Krwi". Ponowne spotkanie pozwoliło mi odkryć na nowo złożoność jego świata- zarówno prawdziwego jak i tego stworzonego. Życiorys autora jest zresztą źródłem nieskończonych inspiracji. Zbyt szybkie dorastanie, fascynacja literaturą (tak obca dla środowiska w którym się kształtował). Niespotykana ciekawość i odwaga pozwoliła mu doświadczyć w czterdzieści lat o wiele więcej niż inni. Żądza przygód otworzyła przed nim rzeczywistość, którą odkrywał z różnych perspektyw, a przewrotność charakteru umożliwiła dostosowanie się do skrajnie różnych warunków. Był po prostu entuzjastą życia.


Ludzie nie stają się bogatsi przez pracę własnych rąk.

Imał się rozmaitych zajęć. Był marynarzem, kłusownikiem, poszukiwaczem złota nad Klondike, korespondentem wojennym. Prowadził życie włóczęgi. Próbował zdobyć wykształcenie, jednak zmuszony był przerwać studia z powodów materialnych. Talent jednak obronił się sam. Dzięki temu, że narzucił sobie surową dyscyplinę tworzył regularnie, nie uzależniony od natchnienia w którego istnienie zresztą nie wierzył. Był człowiekiem pracy, zdeklarowanym socjalistą. Często odwoływał się do Marksa i Spencera. Zgrabny zbiorek opowiadań ("Dom Pychy", "Koolau trędowaty", "Żegnaj, Jack", "Chun Ah Chun", "Szeryf miasta Kony", "Aloha Oe", "Jack London o sobie"), skrawek twórczości scala miejsce akcji - pełne sprzeczności Hawaje. Rajskie plaże i gorący klimat zyskują wielowymiarowość. Stają się ostoją nierówności społecznych,wyzysku, a nawet gettem. London nie omija problemu asymilacji amerykańskich przybyszów. Wprost oskarża swoich rodaków o agresywną ekspansję. Wyparcie i marginalizację tubylców, pozbawienie ich tożsamości. Jego archipelag jest zgniły, trąd kładzie na niego cień. Ukazuje prawdziwe, wielowarstwowe oblicze stereotypowego piękna. Molokai - miejsce przymusowej zsyłki. Synonim wyroku śmierci. Wyrywa z sielankowej atmosfery tropików. To tartar dla groteskowych karykatur. Pozornie usprawiedliwiając wykluczenie zmienia pełnię życia w pełzające robactwo. Niezwykły naturalizm żywych trupów. Molokai nie wybiera. Ucieczka tylko odwleka to, co nieuniknione. Molokai dotyka przypadkowo. Nie kieruje się niczym. Nie patrzy na wiek, zawód, pochodzenie. Zabiera tubylców jak i przyjezdnych. Darowuje nieusuwalne piętno, powolne oczekiwanie na wyrok. Jest końcem za życia. Zmienia je w okrutny żart.


Dlatego, że jesteśmy chorzy, odbierają nam wolność.
 Byliśmy posłuszni prawu. Nie uczyniliśmy nic złego. 
A przecież zamknięto nas w więzieniu.

Autor mierzy się z niewygodnymi tematami z niesamowitą konsekwencją i wyrazistością. Siła jego przekazu jest widoczna zwłaszcza w sposobie kreowania postaci. Zgrabnie zarysowuje skrajnie różne sylwetki. Każdemu przypisuje cechy indywidualne, co pozwala zróżnicować je w odbiorze. Zarazem nie identyfikuje się z żadną z nich. W ten sposób otrzymują autonomię, stają się samodzielnym bytem. London tworzy postacie zupełne. Bogacz - filantrop, brzydzący się zezwierzęceniem jemu współczesnych chełpi się swoją chciwością pod płaszczykiem bogobojności. Zrównuje się z mesjaszem, święty za życia. Śladem ojca myli przemysł ze zbawieniem dusz. Wypiera prawdę, której jednak nie sposób ominąć. Przeczy swoim ideałom wewnętrznie nie zdając sobie z tego sprawy. Robi to, co potrafi najlepiej - pieniędzmi przedłuża żywot swojej wizji. Umysł pozwala mu stworzyć bez zbędnej skazy fałszywą utopię. Bojownik moralności zaprzecza własnemu człowieczeństwu. Traktując życie zbyt poważnie "duchowy arystokrata" budzi tylko politowanie.


-Cóż w takim razie jest większe niż bóg?-zapytał. 
-Powiadam ci: pieniądze. W życiu miałem do czynienia z żydami, z chrześcijanami, z mahometaninami, z buddystami i z małymi, czarnymi mieszkańcami Wysp Salomona i Nowej Gwinei, którzy nosili swoich bogów przy sobie, zawiniętych w ceratę. Wszyscy oni posiadali różnych bogów, ale uwielbiali tylko pieniądze.

London jednocześnie oddaje cześć magnetyzmowi pierwotności. Stawia go na równi z przymiotami ducha. Brutalnie odziera ludzkie oblicze z instynktownej powierzchowności. Dosadnie i z prostotą ukazuje różne oblicza natury. Jest zręcznym obserwatorem. Pokpiwa z zakłamania. Pokazuje, że nadmiar bożków szkodzi. Odwołując się do uniwersalnych prawd zdołał jednak uniknąć pewnego powielania się. Bogactwo życia zrodziło mnogość wizji. On nie tworzy, a opisuje. Wątki biograficzne są kanwą wszystkich dzieł. Jego sztuka to raczej forma skrupulatnego dziennika. Pewien rodzaj indywidualizmu z jednoczesnym zachowaniem zdystansowanej postawy. Jest świadectwem świadomego istnienia. Pełnego podróży i ciężkiej pracy. Jest niemalże źródłem historycznym - co zapewnia Londonowi długowieczność i pozwala  trwale zapaść w pamięci. Posiada wszystkie cechy literatury, która będzie czytana przez pokolenia.


Albowiem z całego życiowego doświadczenia i ze wszystkich rozmyślań to jedno pozostało staremu Chińczykowi: przekonanie, że świat jest, zaiste, bardzo zabawny.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Zbrodnią byłaby pobłażliwość ( Antoine de Saint-Exupéry "Nocny lot")



"Nocny lot" nie licząc charakterystycznego stylu ni jak się ma do "Małego Księcia". Ze świecą przyjdzie nam szukać rozłożystych metafor, wszechobecnych paraboli. Krótka powieść jest na wskroś realistyczna, bije od niej niezrozumiała prawda. Jest właściwie przelaniem na papier ćwiartki życiorysu pisarza, tego najistotniejszego elementu. Przedstawiając kuluary lotnictwa pocztowego przemyca wartości, problemy z którymi czytelnik samodzielnie staje w szranki. Pasja Antoine'a de Saint-Exupery-ego wydaje się złożona z boskiego pierwiastku. Jest kwintesencją czegoś najistotniejszego, absolutem dla rzeszy jemu podobnych. Jest celem samym w sobie, wartym największych poświęceń.


Trzymał w swym ręku bijące serce towarzysza i swoje własne. 
I nagle te jego ręce napełniły go przerażeniem.

Wykonujący ją często ocierają się o skrajny mistycyzm. Bez mrugnięcia okiem giną, gdy przyjdzie na to pora. Powaga ich zawodu jest przytłaczająca. Odrealniona. Nawet przemyślana decyzja może okazać się ostatecznym wyrokiem. Każdy wybór obciążony jest instynktowną wolą, której ryzyko jest nieodłączną częścią. W zamian wznosi, daje spokój i poczucie spełnienia. Stan bliski poszukiwanej od wieków nirwanie. Oddala od prozy życia. Jest prostym sposobem na odkrycie krótkotrwałej nicości. Uosobieniem życiodajnej walki z czymś "ponad". Źródłem wszystkiego co upragnione, aczkolwiek niedostępne. Lot to czysta forma egoistycznego heroizmu. Jednostka jest instrumentem, maszyna stała się istotą człowieczeństwa. Żyjącą materią zdolną samoczynnie decydować. Tworzy złudzenie bezpiecznej ostoi. Aeroplan z przedmiotu staje się sercem.


Godzimy się z tym, że nie jesteśmy wieczni, ale nie możemy znieść tego, 
aby sprawy nasze i czyny utraciły nagle w naszych oczach wszelki sens. 
Wtedy bowiem obnaża się pustka, która nas otacza...


Wielość perspektyw pozwala wniknąć w profesję. Każde ogniwo - zwierzchnik, radiotelegrafista czy nawet towarzysz życia odczuwa inaczej. Przekrój ten zbliża nawet bardziej niżbyśmy chcieli, trwamy obok pozbawieni obiektywizmu. Lotnik jednak pozostaje kimś więcej, nadczłowiekiem. Wydaje się znać prawdę, codziennie doznawać odkupienia. Dając samego siebie zyskuje coś niewyobrażalnego, niezrozumiałego dla zwykłego śmiertelnika. Odczuwa mocniej, jest panem przestrzeni. Nieustannie igra z przeznaczeniem niosąc na barkach niezwykłą odpowiedzialność. Dostrzega świat dziewiczy, nieskalany. Będący żywą, pełną gniewu i piękna istotą. Nieprzewidywalnym żywiołem, który łaskawie podaruje by znienacka odebrać. Roszczy sobie prawa do każdej cząsteczki.



Ale jeżeli nawet życie ludzkie jest bezcenne, postępujemy zawsze tak, 
jak gdyby istniało coś, co jest więcej warte niż ludzkie życie.


Lotnictwo równa się poświęceniu, jest wyborem przeznaczenia. Narodzinami zamiłowania, które niektórzy mylą z obłędem. Obowiązek staje się wybawieniem. Pozwala inaczej pojąć coś, co pozornie należy do tej samej przestrzeni. Ziemski żywot wydaje się przejściowy. Dany "krótko, jak zabawka biednemu dziecku". Pozbawiony jakiejkolwiek kontroli. Jest czymś poza nami. Jednostajnym, oddalającym się coraz bardziej. Czymś, co zamiast otwierać - zamyka oczy. Śmierć jest tylko zwitkiem papieru. Odsuwana na boczny tor, natychmiast zastąpiona innym istnieniem, by na powrót zrównoważyć trybiki. Strata nie zmienia terminarza. Biurokracja odbiera prawo do żałoby. Dobór hierarchii z tej perspektywy wydaje się zrozumiały mimo, że kłóci się z interesem jednostkowym. Wywołuje jednoznaczny sprzeciw, nurtujące pytanie - czy mimo wszystko było warto?


Ci ludzie, którzy, wykonywając dalej swoją pracę, jakby deptali po żywym ciele; 
te stosy papierów, na których życie i cierpienie ludzkie pozostawiały jedynie ślad cyfr obojętnych(...). Tam w domu wszystko mówiło o jego nieobecności: zasłane łóżko, kawa na stole, bukiet kwiatów... Tu jednak nie dostrzegała żadnego po nim śladu.


Dzieło w żadnym wypadku nie wyjaśnia fenomenu lotnictwa, nie pozwala zrozumieć "dlaczego". Otwiera tylko furtkę. Wywołuje niemy podziw. Niepokój, który autor umiejętnie dokarmia otwartą kompozycją. Brak jednoznacznego zakończenia wywołuje niedosyt, zabija nadzieję. Przedstawia fatalizm okraszony cichym bohaterstwem. Brak zasłony emocjonalnej powoduje, że świat wydaje się niepełny. Łączy on poczucie obowiązku z wolnością istnienia. Jedynym dopełnieniem wydaje się przeznaczenie. Przenikliwość Antoine'a de Saint-Exupery'ego pozwoliła mu stworzyć swoiste epitafium. "Mały Książę" nie był dziełem przypadku.


31 lipca 1944 roku wojskowy samolot zwiadowczy, pilotowany samotnie przez Antoine'a de Saint-Exupery'ego nie powrócił do bazy na Korsyce.

niedziela, 23 marca 2014

Zgryzoty jest dużo, sił - mało, a rozumu nie ma wcale (Maksym Gorki "Matka")


Obiektywne podejście do utopii, którą próbowano urzeczywistnić jest niezmiernie trudne, o ile właściwie niemożliwe. By właściwie odebrać przesłanie autora należałoby się raczej odwołać do codzienności początków dwudziestego wieku omijając całkowicie bliskie nam skutki historyczne. Jest to żywe świadectwo skraju epoki walk rewolucyjnych. Próba wyzwolenia się, wprowadzenia marksistowskiego zamysłu. "Matka" pośrednio dotyczy wydarzeń autentycznych. Osnowa powstała na podstawie losów Piotra Załomowa, przywódcy jednego z pochodów w osadzie Sormowo (część miasta Gorki, dawniej Niżnego Nowgorodu). Wraz z matką kroczył wspólną drogą. Główna oś powieści: postać żeńska - rodzicielka i wdowa. Genialny w swojej prostocie zabieg uczynienia bohaterką zwykłej kobiety pozwolił dodatkowo zaktywizować liczne rzesze "towarzyszek". Wzmocnić ich pozycję w szeregu. Dodatkowo uczłowieczył rewolucjonistkę. Początkowo nic nie znaczący szary pyłek przechodzi niezwykłą ewolucję. Z motłochu wyłania się jednostka świadoma, wytrwała i wierna. Pierwotnie bierna staje się uosobieniem nadziei na lepsze jutro. Stanowi kontrapunkt, dopełnienie swojego potomstwa. Wyzwala się z okowów, odkrywa "coś więcej", co pozwala uwolnić jej odwagę. Doznaje oczyszczenia, staje się częścią rozumnego przesłania. Poświęca się, wyrzeka monotonii. Całkowicie oddaje się synowskiej sprawie. Staje się ucieleśnieniem archetypu matki opiekunki bezkrytycznie pokładającej zaufanie w swoich dziedzicach. Z postaci pokornej staje się prowodyrką. Z pokrzywdzonej - przywódcą. 


My, ludzie, których żywot upływa w ciemnościach, wszystko czujemy, 
ale trudno nam to wypowiedzieć. 
Boli nas, że rozumiejąc nie potrafimy wyrazić tego w słowach. 
I dlatego drażnią nas często nasze myśli.


Nieświadomie przechodzi skomplikowany proces małych przemian, jednocześnie pozostając na wskroś ludzką. Pozwala nam zmienić litość wobec niej w głęboki, nieukrywany szacunek. Gorki nie stworzył dla niej indywidualnej przeciwwagi, tylko szarą masę z którą nie sposób się zidentyfikować. Wydaje się ona odległa i pozbawiona zdolności logicznego rozumowania. Ślepo podążająca za swoimi panami, nakierowana na pojedynczą korzyść. Matka jest jej przeciwieństwem. Jest namacalna, prawdziwie obecna. Żywa w swojej prostocie.


Czasem zawało jej się, że ten barczysty, czarnobrody chłop i jej smukły, silny syn oślepli.
 Miotają się na wszystkie strony w poszukiwaniu wyjścia, chwytają, co im wpadnie w silne, 
ale ślepe ręce, potrząsają, przesuwają z miejsca na miejsce,
 upuszczają na podłogę i rozdeptują nogami. 
Zawadzają o wszytko, obmacują wszystko i odrzucają,
 ale nie tracą wiary i nadziei.

Pisarz w usta plebsu wkłada górnolotne idee, wizję bezpiecznej przyszłości wolnej od wszelkiego wyzysku. Pieśń pochwalną manifestu komunistycznego w wygładzonej wersji. Praca u podstaw rodzi chęć walki o prawa należne jednostce. Współpraca łączy, eliminuje niezgodę. Podziemie stopniowo wychodzi na wierzch rozszerzając wpływy. Budzi ze snu. Serce konspiracji zaczyna bić, przemycając początkowo niezrozumiałe słowa.


To upokarzające, ale ufać człowiekowi nie można, trzeba się go bać, 
a nawet nienawidzić. Człowiek stacza ze sobą walkę. 
Chciałby tylko kochać,a czy to możliwe? 
Trudno wybaczyć człowiekowi jeśli jak dzikie zwierzę rzuca się na ciebie, 
nie uznaje duszy w tobie żyjącej, depcze i bezcześci twoje ludzkie oblicze! 
Nie wolno wybaczać! Nie ze względu na siebie - ja każdą obrazę zniosę -  ale folgować właścicielom nie chcę, nie chcę, żeby na mojej skórze uczyli się bić innych.

Zyskujemy towarzystwo ludzi niezwykle honorowych, wręcz oświeconych. Zdających sobie sprawę z własnej godności. Autor z premedytacją ogranicza widoczność cienkiej linii łączącej dobre zamiary z bratobójczą walką o własne interesy. Nie istnieją tu dylematy moralne. Jest tylko jedna, konsekwentnie realizowana prawda odwołująca się wyłącznie do tego, co jest w człowieku najpiękniejsze, nie zauważając przywar. Nic nie może pozostać szare.


Oto stoją przed wami dwie strony. Jedna skarży się: grabią nas i mordują! 
A druga odpowiada:
mam prawo grabić i mordować, ponieważ posiadam karabin.

Ślepe dążenie do chwalebnej utopi każe zignorować to, że żądz ludzkich nie da się samoistnie ograniczyć. Egoizm jest zbyt głęboko zakorzeniony w naszej naturze. Każdy, czasem nawet nie zdając sobie z tego sprawy chce posiadać "więcej i lepiej". Walka z taką postawą jest z góry skazana na porażkę. Świata nie da się naprawić siłą. Nie liczy się to, jakie ideały próbuje się realizować, jakie piękno stworzyć od podstaw. Jedyną nadzieją pozostaje nieprzymuszone, świadome człowieczeństwo. Rzeczywistość wypacza świetlaną wizję.


Bóg jest w sercu i w rozumie, a nie w cerkwi. Cerkiew to grób Boga.

Rewolucja w końcowym etapie pożarła swoje dzieci. Świat zjednoczony jest sprzeczny naturze, mimo to Gorki próbuje uczynić z czytelnika piewcę swojej ideologii. Z założenia idealnej i jedynej. Mimo efektu jaki wywiera nakreślenie tego oszałamiającego obrazu należy otrząsnąć się z emocji jakie niesie powieść i pokierować się własnym rozumem. Zdać sobie sprawę z tego, że pełna harmonia nigdy nie będzie dla nas osiągalna.


Oczy jej rozszerzyły się, rozbłysły, szczęka zadrżała. Wpierając się nogami w śliską kamienną podłogę, zawołała:
- Nie zabiją duszy, która zmartwychwstała!

czwartek, 6 lutego 2014

Ona jest tak rozkosznie wulgarna... tak potwornie brudna... (George Bernard Shaw "Pigmalion")

Powieści parabole zwykle atakują czytelnika nadmiernym, zbędnym patosem. Rzadko grą słów na tle przemian społecznych. Shaw był towarzyszem rozwoju przemysłowego. Prawie stuletnie życie zaczął w epoce wiktoriańskiej, zakończył w czasach rozkwitu kapitalizmu. Sam autor jest postacią wielobiegunową. Mnogość zainteresowań nigdy nie pozwoliła mu być tylko biernym obserwatorem. Był świadkiem i wrażliwym komentatorem szeregu przemian. Prowadził kampanię polityczną z desek teatrów całego świata. "Wielki kpiarz" walczył z obłudą najbardziej błyskotliwym, a zarazem skutecznym sposobem. Niezauważalnie uderzał w podwoje kolonializmu i monarchii dając bazę nowej rzeczywistości. 

-Czy chce pan powiedzieć, że sprzedałby pan córkę za pięćdziesiąt funtów?
- Żeby w ogóle sprzedać, to mowy nima. Ale wiele bym zrobił, by się przysłużyć takiemu dżentelmenowi jak pan, niech mi pan wierzy na słowo.

Komedią o niebywałej wartości artystycznej walczył o etyczny rozwój jednostki, skrywając przekaz pod postacią pozornie łatwej opowiastki. Efektowna igraszka ze swobodą ukrywa dydaktyczny element. Służy rozrywce będąc niemym świadkiem historii. Nowatorsko przedstawia gasnące powoli różnice klasowe, sfałszowany obraz podupadającej arystokracji, która resztkami sił próbuje utrzymać się na piedestale. Za pomocą związania akcji z pozornie błahą fonetyką uświadamia nam ubóstwo moralne schyłku dziewiętnastego wieku .Uniwersalny chwyt konstrukcyjny rozwija wątek na podstawie zakładu, który zgrabnie związuje całą akcję. Dwóch zatwardziałych starych kawalerów znajduje w swoim życiu pokraczny cel, dziecinną zabawę. 

Czy spotkał pan kiedy mężczyznę z zasadami, gdy w grę wchodziły kobiety?

Autor ukazuje ludzi jako kukły konwenansów, pokazuję szerszą płaszczyznę relacji społecznych. 
Z ironią obrazuje nadmierne dysproporcje, ślepe podążanie za tym, co przemija. Gwara proletariatu wywołuje oburzenie, uwłacza godności, jest punktem zwrotnym umożliwiającym przemianę. Sprawia, że pozorna wiedza ma prymat nad doświadczeniem. Interesujące zjawisko nowomowy staje się kanwą dramatu. Język potoczny utożsamia prymitywizm, zmienia człowieka w środek do osiągnięcia celu. Jest elementem definiującym człowieczeństwo.

Dla kobiety, z której ust dobywają się dźwięki tak odrażające, że uszy puchną, nie ma miejsca na tym świecie, po prostu żyć jej nie wolno.

To nie "przygoda miłosna" jak zapowiada podtytuł, nie znajdziemy tu seksualnych podtekstów. Handel i zabawa naiwną żywą lalką są zupełnie czyste, co dodaje farsie jeszcze bardziej zgorzkniałego charakteru. Uprzedmiotowienie jest regresem współczesności, tresurą trwającą od wieków. Postacie są jednowymiarowe, przerysowane. Spotykamy hipokrytę, panienkę z nizin, bawidamka, wojskowego i stateczną matronę. Shaw kreuje wytwory, których siłą jest skrajność. Jednak one nieświadomie się uzupełniają, spajają w jeden, spójny obraz. 

Byliśmy więcej warci na rogu Tottenham Court Road. (...). Sprzedawałam kwiatki. Nie sprzedawałam siebie. Odkąd pan zrobił ze mnie damę, nie nadaję się do sprzedawania czego innego. Żałuję, że pan nie zostawił mnie tam, gdzie mnie znalazł.

Nawet triumf intelektu nie zwraca bohaterom należnej im godności. Ułomny pedagog szerzy swoje przekonania nie zważając , że sam nie pozostaje im wierny. Zabawka pozostała zabawką, którą stworzył niezbyt szczęśliwy zbieg okoliczności. Jej zdanie jest podrzędne, rangą odpowiada meblom kuchennym, jest przydatnym wyposażeniem ułatwiającym codzienne życie.  Otoczona opieką, tak naprawdę opuszczona, chwilowo zamknięta w złotej klatce by wraz z odzyskaniem wolności wrócić na bruk. Oziębłość uczuć połączono ze zwykłym kaprysem. Sytuacja pierwotnie powodująca sprzeciw staje się chlebem powszednim z którego każdy czerpie korzyści. Wykorzystując brak świadomości jednostki kształtuje się ją na nowo, czego efektem jest sztuczny twór nieprzystosowany do codzienności. Odbiera się przynależność by porzucić w próżni. Jedynym ratunkiem jest poddaństwo.

Jak żyję z nikogo nie drwiłem. Drwina ani nie zdobi twarzy, ani nie przystoi ludzkiej naturze. Wyrażam tylko moją sprawiedliwą pogardę wobec komercjalizmu.

Często w słowach głównego bohatera odnajduję samego noblistę, który definiuje w moich oczach całokształt swojej twórczości tworząc idealne diagnozy. Zderza wyniosłość z ignorancją. Brak jest elementu oczyszczenia - tragikomedia toczy się dalej przez nikogo nie zdemaskowana. Dwubiegunowość interpretacji pozwala by "Pigmalion" dla części odbiorców stał się płytkim romansidłem, będącym idealną podstawą dla zabawnego musicalu ( "My Fair Lady"). Dla innych pozostaje studium ludzkiej natury. W obu przypadkach rozumienie nie może zostać uznane za błędne. W tym chyba tkwi sekret ponadczasowej literatury : pod prostą historyjką ukrywa dwuznaczność do której trzeba dotrzeć własnymi siłami.

Czy świat by został stworzony, gdyby Stwórca bał się narobić kłopotu? Stwarzać życie, to znaczy stwarzać kłopoty. Jest tylko jeden sposób uniknięcia kłopotów - zabijać. Tchórze, pamiętaj, zawsze krzyczą głośno, że musieli zabić ludzi sprawiających kłopoty.

czwartek, 2 stycznia 2014

Zbyt dużo dźwięków ( Valerian Tornius - "Wolfgang Amade")


Miałkość wyrazu to niejako brzemię większości biografii fabularyzowanych. Jednak sam żywot Mozarta nie pozwala przejść obok tej pozycji obojętnie. Częsty brak realizmu, pryzmat niedoścignionego geniuszu przykrywa ludzkie oblicze, liczne słabostki i uzależnienia. Dziecko bez skazy, o gołębim sercu i pogodnym usposobieniu wydaje się wyprzedzać tysiąclecia. Początkowo wyłącznie małpka salonowa, jarmarczna zabawka sterowana przez rodzica-tyrana potrafiła przekształcić się w artystę skończonego. Ponadczasowego i jedynego w swoim rodzaju. Kariera od najmłodszych lat stanowiła priorytet zabierając mu prawo do spokojnej młodości. Pod powłoką sielankowych relacji rodzinnych kryje się głęboko ukryty obraz oziębłego opiekuna, który nawet zza grobu rozszerza swoje wpływy. Kompozytor często wzywał swojego ojca by ten oskarżył syna przed całym światem za pomocą umiejętnie kreowanych motywów. Leopold sprawił, że jego potomka wyniesiono na piedestał zbyt wcześnie przeplatając salzburskie lata licznymi wojażami. Różnice pokoleń wydawały się nie do pogodzenia. Blokują Amadeusza przez większość życia choć próbuje wywalczyć sobie wolność (również artystyczną). Czasem z połowicznym sukcesem, najczęściej bezskutecznie nieustannie gnębiony cieniem przodka.

Lolli muzyków w ryzach należytych trzyma, a ów Haydn rzetelnie wspomaga. 
Lecz cóż to pomoże, skoro nicponie nie słuchają, nieporządne życie nadal wiodą, 
pijaństwu i rozpuście hołdują i ostatnią nawet koszulę gotowi lichwiarzowi oddać, 
byle tylko móc nadal zaspokajać swoje zachcianki.


Status muzyka nie był zbytnio poważany. Nie zapewniał stabilizacji i tak wielbionego luksusu. Mozart jednak brylował w zamkniętym arystokratycznym kręgu. Nie był prostakiem bez ogłady. Posiadał wszechstronne wykształcenie, towarzyskie obycie. Dzięki zagranicznym podróżom władał biegle kilkoma językami. Budził sensację wśród najznamienitszych postaci, jakie możemy spotkać na kartach historii - od cesarzy,filozofów (co ciekawe ze względu na swoją głęboką wiarę nie darzył sympatią Woltera - "Może już papa wie, że Wolter, ten bezbożnik i łotr skończony, zdechł, żeby tak rzec, jak pies, jak zwierzę. Oto i cała nagroda!"- list z 3 lipca 1778 roku) po papieża i Casanovę. Nie zdołał jednak oprzeć się wpływom muzyków epoki. Często w jego twórczości słychać inspiracje - głównie szkoły włoskiej, ale też młodego Bacha, Haydna, Glucka czy Hassego. Nigdy nie były to ślepe parafrazy - zawsze poskramiał je indywidualizmem, jarzmem geniuszu. Nieustannie porównywany chcąc nie chcąc musiał sprostać wizji złotego dziecka. Niespokojna natura i częsty brak mecenatu umożliwiło mu jednak swobodę twórczą. Był idealnym klasycyzującym preromantykiem (według większości uczonych pewnie nazwałam go tak na wyrost jednak moim zdaniem to określenie jest w pełni usprawiedliwione) - dawał podstawy nowego ładu i zwiastował zmiany. Nieświadomie wyprzedzał wieki co dla jemu współczesnych było niezrozumiałe. Miał odwagę nie schlebiać gustom, dzięki czemu zyskał ponadczasowość. Klamrą spinał resztę tria klasyków wiedeńskich (zresztą znał ich osobiście).


Ten chłopak sprawi, że my wszyscy popadniemy w zapomnienie.


Uczeń od początku przewyższał wszelakich mistrzów. Zachował w swojej twórczości kunsztowny dystans. Pozornie błahy zapis nutowy pod jego sprawną ręką zmieniał się w sztukę jedyną w swoim rodzaju trzymając na wodzy bardziej emocjonalne wątki. Potrafił z wdziękiem przekazać swobodny kobiecy śmiech jak i niespotykaną melancholię. Świadomy swojego talentu korzystał z niego garściami z niebywałym wyczuciem. Wieczny chłopiec z powagą traktował tylko muzykę, reszta zdawała się być tylko zbędnym dodatkiem. Lekkoduch i hulaka z równie naturalnym efektem tworzył kanon "Leck mich im Arsch" by zaraz potem zająć się muzyką sakralną. W obu zachowując mistrzowski poziom. Jak prawie każdy artysta gloryfikował cierpienie, wręcz wielbił stany skrajności - chwiejne emocje, duchową depresję, które nadawały jego twórczości głębi. Zresztą życie go nie rozpieszczało - prowadzenie domu ponad stan doprowadziło do licznych długów, pochował ukochaną matkę i czwórkę dzieci. Wrażliwość trawiła go od wewnątrz. Próbował zwalczyć ten stan swoją pasją, niejako dematerializować rzeczywistość doprowadzając się do stanu graniczącego z obłędem. Czystość wyrazu miesza się z niemą prośbą, nieodłączną naiwnością. Wyidealizował formę zabarwiając ją nieposkromionym nowatorstwem. Pozorna prostota okazuje się złożona i wymagająca technicznie. Każde niepowodzenie czy sukces prezentował tworzeniem. Wraz ze stanem umysłu ujawniała się muzyka. 

Lecz każdy chyba winien iść drogą, którą mu los przeznaczył.





Mozart wyróżniał się religijnością. Gorliwy mason świadomie zamieszczał etyczne ideały wolnomularstwa w swoich dziełach. "Czarodziejski flet" aż kipi symbolizmem. Obdarzony trudnym charakterem kpił z zaściankowości, zwalczał kulturowe różnice. Współcześni zmyślnie wykorzystują historię kompozytora dodając do niej szczyptę dramatyzmu. Co ciekawe demonizacja Salieriego ni jak ma się ku prawdzie.Włocha uważano za niezrównanego mistrza oper, jego wróg był przodownikiem form instrumentalnych. Wpływy potencjalnego mordercy na wiedeńskim dworze były niepodważalne, jednak na kondycji Wolfganga odciskały się tylko pośrednio.

Przy życiu utrzymywały go tylko przelotne miłostki, alkohol i jedna z muz. Choć pod koniec życia nieustanne migreny ograniczyły i te resztki przyjemności. Praca wydawała się jedynym wytchnieniem chwilowo dając mu uczucie błogiego spokoju. Zresztą udręczenie Mozarta pozwala wniknąć w proces twórczy, daje prawie pełny obraz skomplikowanej postaci. Nie da się jednak bezpośrednio rozliczyć z istotą jego geniuszu, który do dziś pozostaje niezrozumiany. Wiele niejasności daje otwartą furtkę do procesu mitologizacji, otoczki mistycyzmu. Nawet miejsce pochówku budzi kontrowersje (zbiorowy grób, ale nie z powodów materialnych tylko edyktu panującego władcy). Nawet odnalezienie czaszki  tworzy wokół jego osoby nawet dwieście lat później atmosferę boskości zmieszanej ze strachem przed niezrozumiałym geniuszem. Pozwala narosnąć wielu mitom, których nie da się jednoznacznie obalić. Mistrz do dziś pozostaje niewzruszony. Jego twórczości nie ima się czas, trwa na piedestale będąc niedoścignioną bazą dla przyszłych pokoleń.