Moja osobista tragedia polega na tym,
że właśnie tutaj między potomkami morderców jest mi lepiej i milej niż wśród rodaków.
Gdy zanurzymy się w "Ciotce" zbyt płytko możemy błędnie uznać ją za rzewną historyjkę godną mienia klasycznego love story XXI wieku. Banalną opowiastkę o żydzie-geju, który chce być szczęśliwy mimo wszystko. Z powodzeniem moglibyśmy umieścić ją na półce obok harlequinów gdyby nie dominujące poczucie krzywdy. Przebrzydła tęsknota wylewająca się z każdej strony. Niedająca o sobie zapomnieć, beznadziejnie nachalna. Droga bohatera okrojona jest ze zbędnych detali, naleciałości otaczającej go rzeczywistości. On wszędzie, stale odczuwa to samo. Nawet odrębność kultur jest zmarginalizowanym tłem, widmo nieuchronnego konfliktu jest nieistotne. Od Izraela, Belgrad po Berlin ścieżka jest jednostajna. Wyzwolone miasta nic nie oferują, są płytkie. Rozpacz widnieje nawet w płynnej narracji. Izraelski pisarz stworzył swoją pierwszą powieść w oparciu o składny przypadek. Rytmicznej prozie towarzyszy wulgaryzm, epatuje prostactwem przekazu. Pojawiającemu się dość często bogactwu delikatnych, chwytliwych metafor przeciwstawia się równie urzekający brak jakiejkolwiek ogłady. Całość jest paraboliczna ironią, stale uwypuklonym sarkazmem. Czarny humor ociera się o perwersyjną, prowokującą patetyczność. Brak tu świętości, wszystko należy do człowieka. Przebłyski szczęścia to tylko zbędne, utracone chwile dające iskrę nadziei. Przeszłe poczucie wszechmocy. Piękno jest okrojone. Idealną doskonałością jest niedostatek. Plastyczność wzniosłych uczuć staje się rozerotyzowana. Miłość z niebywałą naturalnością przeplata się z przypadkowym seksem. Są to rzeczy tak oczywiste i powiązane, że aż wynikają z siebie nawzajem. Nieustannie towarzyszącym kontrapunktem zdaje się być ukochany bohatera - zawsze równie obecny, mityczny bożek. Momentami niechciany, jednak będący niezbędnym uzupełnieniem. Ta stałość potęguje upadlające wręcz przywiązanie. Wywołuje rozgoryczenie. Groteskowo wyodrębnione poczucie winy determinuje dalsze losy. Tragizm jest boleśnie przewidywalny. Powoduje pewien rodzaj nieudolności, fatum pod postacią paradoksu. Chce, ale nie może, bo wcale mu nie zależy. Niezamknięcie rozdziału rodzi rozkład osobowości na czynniki pierwsze. Daje coś zarazem odbierając. Gdy to "coś" zbyt długo kona śmierć staje się jeszcze bardziej potrzebna. Odwlekanie prowadzi do biernej akceptacji. Przyzwyczaja i drażni naszą ciekawość nieustępliwym pytaniem "co by było gdyby?".
-Widziałeś jak pawiany pożerają młode gazele? Lwy i gepardy duszą ofiarę.
A pawiany i szympansy łapią gazelę i po prostu wydzierają z niej żywe kawałki,
które potem ze spokojem przeżuwają. A wiesz dlaczego? (...).
Bo są wpół ludźmi.-powiedział Arik. - Dlatego są takie okrutne.
Oprócz dogłębnego nakreślenia wątku miłosnego widzimy życie przez pryzmat relacji międzyludzkich. Każda z pojedynczych więzi pozostawia trwały ślad, kształtuje charakter i tworzy dalszą historię. Pozwala na powielanie schematów. Dzięki realizmowi i prostocie mamy wrażenie obcowania z biografią. Wnikamy w określoną wizję straconego pokolenia. Wielokrotnie upokorzonego, zrezygnowanego. Ocieramy się o masochistyczną osobowość Izraelczyków. Obcych na własnej ziemi. Doświadczamy braku przynależności, skutecznego oparcia się asymilacji. Jednak cały ten dekadentyzm sobie przeczy, daje szansę. Historia pozostaje niedomknięta. Nawet gdy wykażemy się niezwykłą odpornością na przenikliwość myśli autora to i tak nie będzie to stracona lektura. Przypadkiem zawsze zostanie nam w pamięci stolica Hondurasu i to, że Fahruma okazała się urodzona pod szczęśliwą gwiazdą.
Istnieją garnki, którym się zdaje, że są patelnią albo czajnikiem
i dlatego trudno dopasować do nich pokrywkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz