Sięgnięcie po przeszło dziesięciu latach do twórczości pisarza mojego dzieciństwa wzbudziło we mnie niebywały sentyment. Autor kojarzył mi się wyłącznie z "Białym Kłem" czy "Zewem Krwi". Ponowne spotkanie pozwoliło mi odkryć na nowo złożoność jego świata- zarówno prawdziwego jak i tego stworzonego. Życiorys autora jest zresztą źródłem nieskończonych inspiracji. Zbyt szybkie dorastanie, fascynacja literaturą (tak obca dla środowiska w którym się kształtował). Niespotykana ciekawość i odwaga pozwoliła mu doświadczyć w czterdzieści lat o wiele więcej niż inni. Żądza przygód otworzyła przed nim rzeczywistość, którą odkrywał z różnych perspektyw, a przewrotność charakteru umożliwiła dostosowanie się do skrajnie różnych warunków. Był po prostu entuzjastą życia.
Ludzie nie stają się bogatsi przez pracę własnych rąk.
Imał się rozmaitych zajęć. Był marynarzem, kłusownikiem, poszukiwaczem złota nad Klondike, korespondentem wojennym. Prowadził życie włóczęgi. Próbował zdobyć wykształcenie, jednak zmuszony był przerwać studia z powodów materialnych. Talent jednak obronił się sam. Dzięki temu, że narzucił sobie surową dyscyplinę tworzył regularnie, nie uzależniony od natchnienia w którego istnienie zresztą nie wierzył. Był człowiekiem pracy, zdeklarowanym socjalistą. Często odwoływał się do Marksa i Spencera. Zgrabny zbiorek opowiadań ("Dom Pychy", "Koolau trędowaty", "Żegnaj, Jack", "Chun Ah Chun", "Szeryf miasta Kony", "Aloha Oe", "Jack London o sobie"), skrawek twórczości scala miejsce akcji - pełne sprzeczności Hawaje. Rajskie plaże i gorący klimat zyskują wielowymiarowość. Stają się ostoją nierówności społecznych,wyzysku, a nawet gettem. London nie omija problemu asymilacji amerykańskich przybyszów. Wprost oskarża swoich rodaków o agresywną ekspansję. Wyparcie i marginalizację tubylców, pozbawienie ich tożsamości. Jego archipelag jest zgniły, trąd kładzie na niego cień. Ukazuje prawdziwe, wielowarstwowe oblicze stereotypowego piękna. Molokai - miejsce przymusowej zsyłki. Synonim wyroku śmierci. Wyrywa z sielankowej atmosfery tropików. To tartar dla groteskowych karykatur. Pozornie usprawiedliwiając wykluczenie zmienia pełnię życia w pełzające robactwo. Niezwykły naturalizm żywych trupów. Molokai nie wybiera. Ucieczka tylko odwleka to, co nieuniknione. Molokai dotyka przypadkowo. Nie kieruje się niczym. Nie patrzy na wiek, zawód, pochodzenie. Zabiera tubylców jak i przyjezdnych. Darowuje nieusuwalne piętno, powolne oczekiwanie na wyrok. Jest końcem za życia. Zmienia je w okrutny żart.
Dlatego, że jesteśmy chorzy, odbierają nam wolność.
Byliśmy posłuszni prawu. Nie uczyniliśmy nic złego.
A przecież zamknięto nas w więzieniu.
Autor mierzy się z niewygodnymi tematami z niesamowitą konsekwencją i wyrazistością. Siła jego przekazu jest widoczna zwłaszcza w sposobie kreowania postaci. Zgrabnie zarysowuje skrajnie różne sylwetki. Każdemu przypisuje cechy indywidualne, co pozwala zróżnicować je w odbiorze. Zarazem nie identyfikuje się z żadną z nich. W ten sposób otrzymują autonomię, stają się samodzielnym bytem. London tworzy postacie zupełne. Bogacz - filantrop, brzydzący się zezwierzęceniem jemu współczesnych chełpi się swoją chciwością pod płaszczykiem bogobojności. Zrównuje się z mesjaszem, święty za życia. Śladem ojca myli przemysł ze zbawieniem dusz. Wypiera prawdę, której jednak nie sposób ominąć. Przeczy swoim ideałom wewnętrznie nie zdając sobie z tego sprawy. Robi to, co potrafi najlepiej - pieniędzmi przedłuża żywot swojej wizji. Umysł pozwala mu stworzyć bez zbędnej skazy fałszywą utopię. Bojownik moralności zaprzecza własnemu człowieczeństwu. Traktując życie zbyt poważnie "duchowy arystokrata" budzi tylko politowanie.
-Cóż w takim razie jest większe niż bóg?-zapytał.
-Powiadam ci: pieniądze. W życiu miałem do czynienia z żydami, z chrześcijanami, z mahometaninami, z buddystami i z małymi, czarnymi mieszkańcami Wysp Salomona i Nowej Gwinei, którzy nosili swoich bogów przy sobie, zawiniętych w ceratę. Wszyscy oni posiadali różnych bogów, ale uwielbiali tylko pieniądze.
London jednocześnie oddaje cześć magnetyzmowi pierwotności. Stawia go na równi z przymiotami ducha. Brutalnie odziera ludzkie oblicze z instynktownej powierzchowności. Dosadnie i z prostotą ukazuje różne oblicza natury. Jest zręcznym obserwatorem. Pokpiwa z zakłamania. Pokazuje, że nadmiar bożków szkodzi. Odwołując się do uniwersalnych prawd zdołał jednak uniknąć pewnego powielania się. Bogactwo życia zrodziło mnogość wizji. On nie tworzy, a opisuje. Wątki biograficzne są kanwą wszystkich dzieł. Jego sztuka to raczej forma skrupulatnego dziennika. Pewien rodzaj indywidualizmu z jednoczesnym zachowaniem zdystansowanej postawy. Jest świadectwem świadomego istnienia. Pełnego podróży i ciężkiej pracy. Jest niemalże źródłem historycznym - co zapewnia Londonowi długowieczność i pozwala trwale zapaść w pamięci. Posiada wszystkie cechy literatury, która będzie czytana przez pokolenia.
Albowiem z całego życiowego doświadczenia i ze wszystkich rozmyślań to jedno pozostało staremu Chińczykowi: przekonanie, że świat jest, zaiste, bardzo zabawny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz