Opowieść o bezsilności
Zwyczajowo książki pisane przez kobiety traktowane są podejrzliwie. Bo jak to? Będzie o rodzinie i Holokauście? O sadze rodu? To nigdy nie zapowiada się dobrze, przecież wiemy w jakiej kondycji jest współczesna kobieca literatura. Będzie nastawiona na konkretnego (czytaj łatwego) odbiorcę i nie wyjdzie poza ustalone granice, tak typowe dla tego rodzaju twórczości. W dodatku sam tytuł nie sugeruje nam niczego odmiennego. Jednak Magdalena Tulli odchodzi od utartego schematu i daje nam zbiór, który aż kłuje wielością znaczeń i dotyka przeszłości z którą narrator nie może się pogodzić. Takiej, która zabiera przyszłość.
Włoskie szpilki już na samym wstępie odwracają bieg zdarzeń. Przecież nienaturalne jest zadawanie pytań na samym początku. Więc dlaczego bohaterka rozpoczyna swoją opowieść od pytań, których nie powinno się zadawać? Pozorna opowieść dziecka dzięki temu zabiegowi zamienia się w pełen niepokoju prolog, którego kontynuacja pozostaje dla nas zagadką. Zaczynamy niebanalnie - od trudnych pytań, schematycznego patriotyzmu i orłów bez korony. Nasz kraj przegrał i najpierw, i potem. Smutny determinizm, który wypływa ze słów kobiety o nieokreślonym wieku - zbyt dojrzałej w mowie, zbyt niedojrzałej sytuacyjnie. Pozbawionej nostalgicznego wyrazu, który zostaje zastąpiony rezygnacją. Przeźroczystej i niewyobrażalnie oddalonej od samej siebie. Jej imienia nie będzie nam dane poznać, jedynie na samym końcu - próbując uporać się z traumą postać przybierze dwa oblicza - Karoliny lub Małgorzaty, dalej tak samo nieobecnych. Zadających pytania tak trudne, że nawet po siedemdziesięciu latach zdolne są otwierać zabliźnione rany, próbujące dotrzeć do zbiorowej niepamięci. Człowiek brzmi dumnie, człowieka nie można złamać - powtarzano.
Polski świat powojenny jest oparty na iluzji. Ludzka pamięć wyparła to, co traumatyczne wprowadzając kartonową realność. Rzucając się do entuzjastycznej odbudowy mostów, fabryk i domów by stworzyć pozory normalności. Wytwarzając postapokaliptyczny świat, którego kwintesencją jest postać Matki. Kobiety bezosobowej i boleśnie nijakiej. Wyjałowionej swoimi wspomnieniami. Niezdolnej przeżywać niczego, trzymającej się pozornie standardowego życia. Niemoc, która powoduje, że człowiek staje się sztucznym tworem spowodowana jest przeżyciami, które nie zaleczone wiecznie powracają. Zaprzeczają wrażeniu istnienia świata, on przecież skończył się wraz z pierwszymi krokami na rampie w Auschwitz. Emocje stają się niepotrzebne, przeszkadzają w zwykłym trwaniu do śmierci, która powinna nastąpić właśnie wtedy. Matka zniknęła zanim się pojawiła, a pierwsze powojenne pokolenie przejęło traumę swoich rodziców. A nie ma nic bardziej poniżającego niż los niewinnej ofiary.
Bohaterka jest obca. Jej egzystencja oparta jest na dychotomicznym podziale między Polską Rzeczpospolitą Ludową, a wszystkim tym, co poza. Cały świat wydaje się konstruować z niej figurę obcego - pozornie nieszkodliwego, a jednak na tyle innego by został wykluczony. Włochy tworzyły opozycję - krainę nieco wręcz bajkową, odległą i pozbawioną zmartwień. Prawie jak ziemia obiecana, nietknięta przez wojnę. Tam nawet umieranie było łatwiejsze, mieli przecież swoją kawę ze śmietanką i co najważniejsze - wolność. To, co w Polsce powojennej przykryła szarość. Tam można było po prostu pogodzić się z rzeczywistością, lekkomyślnie cieszyć się z uratowanego życia. Historia rodziny mediolańskiej była mniej naznaczona konfliktem, a co najistotniejsze była znana. Budowała symbole, których kurczowo trzymała się narratorka. Jej dzieciństwo jest tam - wraz z pozytywką, fortepianem i co najważniejsze - wśród historii rodzinnych do których miała dostęp, których jej brutalnie nie zabrano. Rodzina ojca - choć nieidealna jest jedynym wspomnieniem do którego autorka wraca nie tylko ze strachem i wstydem. Ale nawet ten fragment życia Matka, będąca przeciwniczką wszelkiego sentymentalizmu ucina - moment, w którym instrument, utracone dziedzictwo musi odejść narzuca córce sposób myślenia matki. Bohaterka jest zawieszona między dwoma światami, które nie mają prawa się przeciąć, są pozbawione punktów wspólnych. Nigdzie nie należy. Została trwale pozbawiona opoki - domu zarówno symbolicznego jak i realnego. Zabrano jej tożsamość.
Obca jest nie tylko w społeczeństwie, nie należy nawet do własnej rodziny. Ojca po prostu nie ma. Pozostaje on w pamięci dziecka w paru nieistotnych szczegółach, nie będąc dla swojej córki nikim znaczącym. Wraz z murem, który wybudowała jej Matka, kobieta jeszcze bardziej nieobecna, dziewczynka traci poczucie własnej przynależności. Rodzicielka - która powinna być ostoją, staje się źródłem tajemnicy i bagażu, który skrzętnie ukrywany zaważy na przyszłości dziewczynki i zawsze, jako ciemna chmura będzie ciążył nad jej życiem. Przekornie kobiety zyskują wspólny język dopiero podczas choroby, która zabiera osobowość jednej z nich - zamazuje więzy pozwalając na rozdarcie niektórych warstw tajemnicy i poszukiwanie klucza do zamkniętej kasetki. Starsza kobieta odzyskała przeszłość i samą siebie dopiero wtedy, gdy wróciła do miejsca, które ją zatrzymało. Zaczęła się cofać, dzięki czemu zyskała siebie i swoją przynależność, pozwalając córce dotknąć namiastki historii połowy swojej rodziny, którą jej zabrano ukrywając prawdę. Pomijając to, że przeszłość zawsze wraca, a na kłamstwie nie można zbudować nawet iluzji więzi rodzinnych. Kobieta zrobiła dziecku to, co obóz wyrządził jej przed laty. Stworzyła człowieka pozbawionego własnej historii, wyrzut sumienia swoich przodków.
Tym razem matka popatrzyła na mnie jednak zupełnie bez niechęci. Pomysł z zaprzeczeniem oczywistości musiał jej się wydać znajomy. O tak, doskonale rozumiała, dlaczego nie pozostało mi nic innego, jak tylko iść w zaparte. A brednia, którą ośmieliłam się zaprezentować światu, miała w sobie imponujący rozmach.
Kulminacją jest spotkanie tej pozornie dojrzałej postaci z niedojrzałą, dziecinną. Gdzieś pomiędzy spotykają się dwie jaźnie, w marzeniu sennym, które powinno pomóc wrócić na dobre tory. Ale tak się nie stanie, spotkanie zmienia się w powrót do wspomnień, który jeszcze bardziej oddala bohaterkę od pogodzenia się z rzeczywistością. Jednak konfrontacja z własnym ,,ja” uświadamia boleśnie, że w niczym nie możemy już sobie pomóc. Dziewczynka chowa się w szafie jak dorosła kobieta w kasetce, która okazała się przekleństwem pochodzenia. Chmura złożona z ludzkich cieni już zawsze podświadomie będzie częścią ich życia, ona zawsze wraca.
Czym więc są tytułowe szpilki? To symbol wytworności, kobiecego piękna i siły? Czy wolno nam w tym przypadku odsyłać symboliczne znaczenie pary butów do utartych odniesień? Może jednak szpilki są głębsze i docierają do swojej znaczeniowej warstwy. Złożonej z kłującego przedmiotu i ,,niekrajowego” przymiotnika. Tej kojarzonej z wyobcowaniem, poczuciem odrzucenia i w efekcie powodującej nic więcej niż tylko cierpienie. A może tytuł nawiązuje do tych setek tysięcy par za gablotą, muzealnych artefaktów ku przestrodze? Już w samym tytule tkwi siła krótkiego zbioru Magdaleny Tulli. Nic nie jest takie jak się wydaje, a to co wyniesiemy z tej krótkiej lektury zależy tylko i wyłącznie od nas.
*ilustracja pochodzi z ,,Włoskich szpilek"