wtorek, 3 grudnia 2013

Do ulicy powinna być przyzwyczajona ( William Faulkner "Azyl")


„Ja tylko ‘Sartorisa’ i ‘Absaloma’ bardzo chciwie pochłonąłem, i doprawdy prawie nic więcej. W pewnym sensie kto jedną powieść Faulknera zna, zna wszystkie. Ja bo, w gruncie rzeczy jestem zupełnie zwyczajnym potworem, sprawy interesujące Faulknera nic a nic mnie po prostu nie obchodzą, ja bym w ten teren (Yoknapatawpha) napuścił służby zdrowia, etnologów, pomoc socjalną, ale też policję oraz inne takie administracyjne czynniki” 
Stanisław Lem


Powyższa opinia niejako bezpośrednio odbiła się na mojej interpretacji. Jednak Faulkner zaskoczył mnie dość pozytywnie ( o ile można zaryzykować takie stwierdzenie przy książce, której domeną jest skrajnie depresyjny naturalizm). Priorytetem społeczeństwa zamieszkującego hrabstwo Yoknapatawpha są dobra materialne i nieodzowna specyficzna moralność pozwalająca na dość plastyczne naciąganie z pozoru sztywnych reguł. Wszelkie próby przywrócenia ładu powodują sprzeciw, a w efekcie jeszcze większe zło. Tutaj prohibicja tylko wzmocniła degenerację pozwalając tworzyć nielegalną działalność nie zwracając najmniejszej uwagi na jej opłakane skutki.

On pachnie tak jak ta czarna maź, która z ust pani Bovary chlusnęła na ślubny welon, 
kiedy podnieśli jej głowę.

Pisarz z niespotykaną łatwością wyrzuca na bruk powszechne ideały i niweluje kanony piękna. Nic nie ma prawa być jasne - dominuje wszechobecna ciemność pod kamuflażem szarości. Nawet postacie pozornie dobre okazują się dotknięte skazą. Rozwiązłość to chleb powszedni, a wszechobecne ubóstwo wszędzie rozsiewa zepsucie. Wulgaryzacja istoty człowieczej i języka, którym się ona posługuje nikogo nie oburza. Dosadny przekaz nawet w ustach dziecka wydaje się w pełni usprawiedliwiony, wręcz właściwy. Wszechobecny realizm jest zarazem największą wadą jak i zaletą powieści. Postacie zostały obdarte z resztek godności, pozory empatii zastąpiono skrajnym egoizmem. Plątają się one bezmyślnie kierowane złośliwym losem, codziennością lat trzydziestych, która nawet w dzisiejszych czasach wydaje się nie do przyjęcia.

Niech to diabli, mówcie sobie, co chcecie, ale już w samym patrzeniu na zło,
 choćby przypadkowym, tkwi jakaś sprzedajność, 
nie można kupczyć, frymarczyć zgnilizną.

Nawet pozornie przenikliwe umysły otępia chciwość. Rzeczywistość nie ma w sobie ni krzty kolorów, nie znajdziemy tu zbędnych ubarwień. Nawet świątynia może zostać zbrukana zwykłym kołczanem kukurydzy. Jedynym prześwitem nadziei pozostaje przyroda, jest jedynym elementem niespójnym z całościową wizją świata przedstawionego. Swoiście wolna od naleciałości wydaje się naturalnie kontrastować, być niejako ponad wszystkim. Uświadamia swoją nieśmiertelnością kruchość i niestabilność teraźniejszości. Daje gwarancję, że to co najpiękniejsze zawsze będzie trwać obok, niezmienne. Nie zważając na okoliczności przy których przychodzi jej egzystować.

Ale liczył na jej szczególną obojętność, 
ponieważ przez pełnych trzydzieści sześć lat jej życia 
właściwie nic do niej nie docierało.

Postępowi technicznemu, stąpaniu przed siebie towarzyszy wszechobecny regres społeczny: nierówność i sprzedajność osiągają punkt kulminacyjny. Całością kierują konszachty. Ten, kogo stać dyktuje co jest słuszne i prawdziwe. Nikt nie wierzy w bezinteresowność, za wszystkim kryją się interesy i chęć realizacji swoich potrzeb. Zakłamanie i skandale nie wywołują niechęci, tylko ślepą nienawiść na ich niemoralne efekty, która pozwala przez skupienie się na bliźnim idealizować własną osobę. 

I wiedział, że ona to wie, bo ma w sobie zapas owej drzemiącej w każdej kobiecie podejrzliwości nieugiętej wobec wszelkich ludzkich postępków, która wydaje się dopatrywaniem w innych własnej przewrotności, ale która naprawdę jest tylko praktyczną mądrością życiową. 

Zaczątki buntu okazują się złudne, wręcz irracjonalne. Powszechną niesprawiedliwość i obłudę akcentują podziały klasowe i rasowe. Obojętność i akceptacja tego stanu są istotnymi elementami procesu przetrwania. Nikogo to nie dziwi, nikt z tym nie walczy. Sprzeciw zastąpiony jest udaną naiwnością bądź niemą zgodą.

-Nie mogę stać z założonymi rękami i patrzeć jak niesprawiedliwość...
-Nie dogonisz sprawiedliwości

Faulkner zabawia nas tragedią. Sprawia, że nawet my powoli zaczynamy wierzyć, że inaczej przecież być nie może. Taka jest naturalna kolej rzeczy. Każdy ma prawo walczyć na wszelakie sposoby, od jego zaradności zależy byt. Ludzie są tylko marionetkami konwenansów epoki w której przyszło im istnieć. Wynosząca się ponad to idea nie ma prawa zaistnieć, z góry skazana jest na porażkę poskromiona ciągłością stanu dominującego. Poświęcenie jest zachowaniem niezrozumiałym, wręcz nagannym i nie dającym się w pełni zrozumieć. Spotyka się z potępieniem tych, którymi kieruje bezwzględność. Zaskakujące zmiany tempa i akcji potęgują tylko uczucie niepokoju i nieustanny nieporządek. Jedynym sposobem na uzyskanie pełni wolności wydaje się śmierć - stan spokoju i zrozumienia do którego całe życie kulawo dążymy. Pozwala przeciąć współistniejące z całym życiem napięcie.Jest szorstkim wybawieniem.

Może to właśnie w tym ułamku sekundy, kiedy umieramy, uświadamiamy sobie, przyznajemy, że zło przecież ma jakiś swój układ logiczny.

Faulkner miał odwagę rozpowszechnić to, co sto lat wcześniej nieśmiało próbował szerzyć Balzac. Wzmocnił stylistykę francuskiego mistrza i z całą mocą przedstawił wizję świata na wskroś zepsutego, którego skrzętnie ukryte elementy starał się przemycać jego poprzednik. Autor igra z czytelnikiem, który łaknie szczęśliwego zakończenia. Co więcej - daje ku niemu pozory by zaraz potem je zdeptać. Piękno zastępuje tragikomedią, dzięki czemu przez całe dzieło przenika głęboki autentyzm tego, że dążenie do spełnienia okazuje się tak naprawdę bezcelowe, a charakter ludzki kształtuje się wyłącznie ku zagładzie.

Ale czy pani nie rozumie, że ktoś mógłby coś zrobić tylko dlatego, że widzi w tym słuszność (...)?

sobota, 9 listopada 2013

Najwyższą sztuką człowieka, największym jego dokonaniem stało się zło (Isaac Bashevis Singer "Śmierć Matuzalema")

O Singerze można powiedzieć wiele: laureat literackiej Nagrody Nobla, tłumacz i wieloletni obywatel Warszawy (dlatego Isaac Warshawsky), ale przede wszystkim był żydem. Język którym się posługuje (jidysz), cała twórczość opiera się na jego wierze i pochodzeniu. Pisał o żydach, w imieniu żydów dla reszty świata. Gloryfikował własną kulturę, którą psuło współczesne zepsucie. Swoją sztuką próbował urzeczywistnić potencjał naprawczy, nie tylko i wyłącznie ból i złość.

Jestem przekonany co do jednego, że tutaj na ziemi, 
sprawiedliwość i prawda są absolutnie poza naszym zasięgiem.


Wszystkie opowiadania tego zbioru różnią się diametralnie. Nieustanna mnogość miejsc, postaci i zdarzeń towarzyszy wędrówce od czasów biblijnych aż do głębokiej teraźniejszości. Zatrzymują autora sytuacje z pozoru nieistotne, ale mogące ułatwić zrozumienie skomplikowanej ludzkiej natury. Brakujący wers może stać się przyczyną utraty wiary w logikę i relatywizm. Nieobcy jest tu motyw wędrówki dusz -podświadomie czujemy, że wszystko łączy stale obecny duch - czasem sam pisarz, czasem po prostu jeden z bohaterów. Stykamy się ze światem demonów i tym zupełnie przyziemnym (oba wydają się zupełnie naturalne, będące istotnym aspektem człowieczej egzystencji). Postacie sprawiają wrażenie niezmiennych - zmienia się tylko ich środowisko i kontekst sytuacyjny.


Byłoby to strasznie zabawne, gdyby nie było tak tragiczne - autor,
 który musiał w zgiełku ucieczki zdecydować 
w czym może się znajdować jego nieśmiertelność.


Często pojawia się archetyp żyda - wzbogacającego się własną pracą, ale nigdy nie na swoim miejscu, raczej na "wiecznym wygnaniu", a jego historia nieustannie zatacza koło. Pozornie bez początku i końca wywołuje rozważania nad istotą życia. 

To, czego się człowiek boi od kołyski aż po grób, jest największą radością,
oczekiwanie już stanowi część radości.


Zarówno zdarzenia życia codziennego jak i te wręcz groteskowe próbują rozjaśnić nam prawdy zarządzające wszelakim istnieniem. Plątamy się od wzlotów do upadków, od ludzi będących nadzieją świata, aż po tych zauważających tylko chciwość i podstęp, dla których normalnością jest obojętność i życie w fikcji z premedytacją dla ułatwienia ziemskiego bytu. Negują prawdę, która powoduje, że wszystko wali się jak domki z kart. Staje się ona zbędna, wręcz niepożądana, a umiejętne życie w kłamstwie jest największym sukcesem. Prawdę tą poznajemy przemierzając elity kulturalne pałające się sztuką, by za chwilę spotkać to samo w przypadkowym burdelu. Bohaterem jest każda warstwa społeczna - żadna tak naprawdę niczym się nie wyróżnia oprócz posiadanego majątku. Każdy ma takie same problemy - od wysokiego rangą generała po margines społeczny.


I mieszkańcy celi wybuchnęli wesołym śmiechem ludzi, którzy nie mają nic do stracenia.

Uważnie studiujemy ludzkie wartości. Zakłamanie podszyte subtelną poligamią, brak obiektywizmu i mierzenie innych nie do końca własną miarą. Podróżujemy ogólnikami do głębszego sensu.

A kiedy sobie uświadomiłem, iż w moim własnym domu wyrastają dwie córki 
i że pewnego dnia i one staną się równie przebiegłe jak inne kobiety, 
chciałbym i je pozabijać.

Z pozoru odrębne opowiadania oscylują wokół podobnych, wręcz dublujących się tematów. Czasem mamy wrażenie, że ich podstawą jest z założenia zła kobieca natura. Wyłania się ona jako postać (czasem nawet demon) przebiegła i na wskroś zepsuta. Niestała, wciąż targana sprzecznymi emocjami.

Na powierzchni to wydawało się dość proste, ale poza ich wzajemnym uczuciem czaiła się pewna wrogość. Nie mogli ani przebywać razem, ani się rozłączyć na zawsze.
 Doszło do tego, że czuli się dobrze tylko w ciemności.

Kobieta wodzi na pokuszenie prawych mężczyzn.Jakże wobec czegoś tak skomplikowanego może stanąć naprzeciw prosty, męski umysł? Ich dziecięca naiwność często nawet prowadzi do sakralizacji kobiety lekkich obyczajów. Wśród niewiast nie występuje solidarność płci - zwykło się mówić, że "kobieta kobiecie wilkiem". Wsparcie zastąpiła zawiść i chęć poniżenia, by choć raz zdominować rywalkę. Potrafią piękną historię przeistoczyć w rynsztokową opowiastkę gdy zajdzie taka potrzeba. Rządzi nimi dwulicowość i chciwość.

Nie powinnam grzeszyć słownie, ale mężczyźnie nie potrzeba kobiety inteligentnej. 
Wszystko czego potrzebuje, to za przeproszeniem kawałek ciała.

Mimo negatywnego przekazu widzianego głównie z męskiej perspektywy brak jednak wrażenia, że jest to opinia samego pisarza. Zachowuje on zdrowy dystans, dając spore pole do popisu talentowi interpretacyjnemu czytelnika. Siłą Singera jest to, że nie podaje niczego na tacy - nie narzuca swojego myślenia. Pozwala rozumować na własną rękę, rozwijać własne zdanie bez wpływu zewnętrznego. Jest tylko obserwatorem - nie ocenia, zachowuje postawę dobrego słuchacza przy okazji rozkładając ludzkie relacje na czynniki pierwsze.  Nie boi się wplatać wątków kontrowersyjnych w judaistyczny tradycjonalizm. 

Po co miałbym się żenić? Żeby inny mężczyzna sypiał z moją żoną?
Niech ten inny się żeni, a ja będę spał z jego żoną.

Autor zakończeniem łączy wszystko we wspólne ramy. Uświadamia, że nawet dziewięćset lat życia nie pozwoli nam na znalezienie żadnej prawidłowej, uniwersalnej odpowiedzi. Nad umysłem zawsze będzie górować warstwa emocjonalna, nie zważając na indywidualne doświadczenie. Szukanie prawdy jest zwykłą naiwnością, a my żyjemy na ziemi, która jest przedsionkiem, mniej przerysowaną wersją piekła.


Stało się dla niego jasne, że wszelka kara jest daremna, 
ponieważ ciało i zepsucie są takie same od początku i zawsze pozostaną szumowiną stworzenia.

niedziela, 27 października 2013

Wolno nam zabić Anneliese ( "Prawdziwa historia Anneliese Michel" Jose Antonio Fortea, Lawrence LeBlanc)

Niemożliwe jest zmierzenie się z tematem bezpośrednio związanym z wiarą tak, by nikt nie czuł się urażony. W dodatku dotyczy on historii szeroko rozpowszechnionej w środkach masowego przekazu (obyła się szerokim echem w popkulturze, zresztą horror "Egzorcyzmy Emily Rose" jeden z naocznych świadków uznał za obiektywny i realistyczny). W zależności od indywidualnych przekonań powstają dwie koncepcje odbioru biografii: osoby wierzącej i człowieka spoza kręgu religii katolickiej. Część napisana jest ręką księdza, co z góry narzuca określony światopogląd. Obiektywne wątki są z reguły marginalne bądź zbagatelizowane. Nie znajdziemy tu prób innego satysfakcjonującego wyjaśnienia oprócz działań demonicznych.


W ciągu ostatnich dwóch lat szkoły średniej przestałam się w ogóle czymkolwiek przejmować. 
Stałam się całkowicie apatyczna w tamtym czasie, nie interesowałam się niczym. Byłam w stanie postrzegać, ale nie doświadczać. Czułam się tak, jakbym była w jakiejś głębokiej dziurze. (...) 
Zawsze bałam się zabić. Śmiertelnie się bałam, że mogę dostać obłędu, bo byłam taka zrozpaczona.


Anneliese żyła tym, w co wierzyła. Dla niej egzorcyzmy w ostatecznym stadium choroby wykluczały udział medycyny. Towarzyszyło jej głębokie przekonanie, że powodem jej stanu jest religijne opętanie i kategorycznie zabroniła jakiejkolwiek ingerencji lekarskiej. Rzadko się wspomina, że od wielu lat występowały u niej stany depresyjne. Dziewczyna czuła paniczny strach przed zakładami psychiatrycznymi. Bała się, że umieszczenie w ośrodku pokrzyżuje jej plany nauczycielskie. Sama przyznała się do tego, że były dni kiedy nie brała zaleconych jej lekarstw. Nieobcy był jej nieustanny lęk i częste myśli samobójcze, czego źródłem miała być ingerencja sił nieczystych. Pierwotnym powodem zaistniałej sytuacji było przeklęcie w łonie matki (przez zazdrosną byłą żonę ojca dziewczyny). Zresztą wiarę w tą teorie umacniało otoczenie młodej kobiety ( kapłani i głęboko religijna rodzina pochodzenia chłopskiego). Wpływ mocy ponad naturalnych potwierdził też przewodnik duchowy - ksiądz Alt za pomocą "badania promieniowania" i próbnych egzorcyzmów.


W egzorcyzmach prawda bardzo często przeplata się z fałszem.
Słowa te zebrano nie oceniając co jest prawdą, a co nią nie jest. 


Szatan w początkowych fazach miał przeszkadzać dziewczynie w zdawaniu egzaminów (z dość nieudolnym skutkiem) i powodował ataki agresji wobec przedmiotów związanych z kultem religijnym. W trakcie modlitw nad opętaną okazał się bardziej rozmowny. Demony ( pod postacią Lucyfera, Judasza, Hitlera, Nerona, Kaina i Fleischmanna) krytykowały tendencję do modernizacji kościoła: coraz liczniej spotykanych duchownych w strojach świeckich, próbę zniesienia celibatu i wprowadzeniu komunii "na rękę"(warto wspomnieć, że w pierwotnym kościele ten sakrament tak właśnie przyjmowano).

Takich smarkul wciąż jest wiele. Są one zabierane do szpitali na oddziały nerwic.(...)Są ostatki i Najwyższa Pani potrzebuje zadośćuczynienia i zastępstwa za tych, którzy będą tańczyć całą noc.

Egzorcysta: Lubicie karnawał?

Demony: Tak. Kochamy go.



W czasie ataków Anneliese rzeczywiście modelowała głos, ale przekłamaniem są teorie na temat tego, że używała języków obcych (mówiła tylko w języku niemieckim), chodziła po suficie czy lewitowała. Dziewczyna miała też objawienia - "wewnętrzne lokucje" (niczego nie widziała i nie słyszała, po prostu je rozumiała). Według doktryny demony nie mają prawa działać bez pozwolenia Boga, który akurat w tym przypadku nie okazał się litościwy.


Zbawiciel: Nic nie pochodzi od ciebie, tylko dlatego pozwoliłem ci zaspać, aby ci pokazać, że sama z siebie nie jesteś w stanie nic zrobić, a także po to żeby cię upokorzyć.
 Nie powinnaś sądzić, że coś osiągnęłaś (...). Nie wiesz do czego jakieś utrapienie jest potrzebne. Powinnaś być za nie wdzięczna (...).Pamiętaj, że nawet niegodny kapłan jest drugim Chrystusem. 
Nie sądź nikogo, alby ciebie nie sądzono.


Akurat na próżno mi w tych słowach szukać słynnego bożego miłosierdzia. Z wieczora poprzedzającego jej śmierć miała wysoką gorączkę, jednak mimo to stanowczo odmówiła przyjęcia pomocy ( tak jak podczas wcześniejszych licznych głodówek). Sekcja zwłok wykazała, że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych - zagłodzenia i prawdopodobnie nadmiernego wysiłku fizycznego. Media uznały sprawę za "średniowieczną", a napiętnowani opiekunowie skazani za zaniedbanie(co ciekawe adwokatem rodziców był obrońca, który sprawnie wykazał się podczas procesów norymberskich), które bezpośrednio spowodowało śmierć. Kościół nie udzielił swojego poparcia żadnej zainteresowanej stronie, wręcz zdystansował się do zaistniałej sytuacji. 


Istniały przypadki śmierci podczas fałszywych egzorcyzmów. Przypadki te miały jednak więcej wspólnego z osobistym fanatyzmem, albo raczej z magią niż z obrzędem kościelnym.(...) 
Przekonanie o tym sądu było ważne, ponieważ  osoby, które cierpią na epilepsję często wykazują przesadne i patologiczne nastawienia religijne, ponadto mogą pojawić się depresja i okresy urojeniowe.


Gdyby nawet tydzień przed śmiercią zastosować przymusowe odżywianie finał nie skończyłby się na wokandzie. Nawet jeśli sądzono, że problem był natury duchowej nie wykluczało to szukania pomocy w medycynie ze względu na opłakany stan fizyczny dziewczyny. Zdrowy rozsądek podpowiada, że Anneliese powinna być hospitalizowana, a prawo wydało w tej sprawie słuszny wyrok oparty właśnie na zdrowym rozsądku. Warto pamiętać, że to nie same egzorcyzmy zabiły młodą kobietę, która twierdziła, że tylko modlitwa przynosi jej ulgę i dlatego złożyła swoje życie w ręce Boga. W każdej kulturze i religii występują rytuały z założenia podobne i na równi skuteczne. Dziewczyna sama chciała stać się ofiarą, tylko czy jej postawa uzasadnia brak jakiejkolwiek reakcji? Uważała, że wypowiedzi demonów muszą być głoszone na całym świecie, a ona z polecenia Jezusa zostanie uznana za świętą. Zdawała się bardzo chcieć tego opętania, zrobiła sobie z niego życiowy cel. Do dziś kościół oficjalnie nie uznał tego przypadku. Zresztą jedna z sióstr ofiary po rozprawie wyznała, że stan Anneliese mógł być spowodowany chorobą psychiczną. Przed oczami jawi nam się obraz tragicznej historii dziewczyny u której źle leczona epilepsja spowodowała psychozę, której towarzyszyła stwierdzona autoagresja, jej życie zostało rzucone na szalę fanatyków religijnych. Jak było naprawdę każdy ma prawo ocenić sam.

piątek, 18 października 2013

Masz ograniczony wybór (John Grisham "Theodore Boone: Młody Prawnik)

John Grisham jest chodzącą legendą, którą możemy porównać jedynie do Robina Cook'a czy Stephena Kinga. Uznawany za żywą reklamę thrillerów prawniczych autor stworzył wiele powieści, którym nie mógł oprzeć się świat filmu ("Raport pelikana" czy "Firma"). Jedno z jego najnowszych wydawnictw - "Theodore  Boone: Młody Prawnik" zasadniczo różni się od poprzednich z racji tego, że jest skierowana głównie do młodych czytelników. Świat przedstawiony poznajemy z perspektywy trzynastolatka wychowanego w rodzinie prawniczej. Chłopiec ma ustaloną wizję przyszłości. Jest dziecięcym wcieleniem postaci pokroju Michaela Brocka czy Mitcha McDeere. Rezolutny i dociekliwy jest idealnym kandydatem na przyszłego prawnika. Młoda postać sprawia, że książkę czyta się bardzo sprawnie. Pisarz rozszerzył w ten sposób kategorię potencjalnych czytelników do wielu pokoleń. Theo przypadkiem zostaje wciągnięty w sensacyjną intrygę ze zbrodnią doskonałą w tle. Dziecięca perspektywa naturalnie jest lekko przerysowana, jednak idealnie przedstawia powagę sytuacji. 

Matka Theo, też zapracowana prawniczka, próbując zrzucić pięć kilogramów 
od co najmniej dziesięciu lat, wmówiła sobie,
że na śniadanie wystarczą tylko kawa i gazeta.

Bohatera od samego początku darzymy sympatią, mimo młodego wieku jest altruistą i dzięki swojej niebywałej wiedzy próbuje pomóc wielu szkolnym kolegom. Prawniczym niuansom towarzyszą pierwsze miłości i liczne problemy bystrego gimnazjalisty. Lektura towarzyszyła mi w czasie podróży autobusem - do czego nadaje się idealnie. Nie wymaga wielkiego skupienia i doskonale czyta się ją "w biegu". Główna postać chcąc nie chcąc sprawia, że książkę odbiera się z przymrużeniem oka - wydaje się mniej wymagająca od pozostałej twórczości pisarza, która często podejmuje kontrowersyjne wątki. Jest to niejako odskocznia od poważnych powieści, lekka lektura intensywnie wypełniająca czas w leniwe popołudnia. Jednak mimo wszystkich tych zabiegów nie traci, wprost przeciwnie - zyskuje nie spotykany wcześniej u tego autora urok.

Przysięgam, że zatłukę gada. Powinienem zatłuc już wtedy, ale o tym nie pomyślałem.
 I nie miałem siekiery.

John Grisham zaskoczył mnie otwartą kompozycją ( co jest niezwykle rzadkie u tego autora), zawiesił fabułę niejako w połowie umiejętnie rozbudzając moją ciekawość. Pozostawił wyobraźni czytelnika spore pole do popisu (a dla siebie furtkę do kontynuacji). Wiele jest niedopowiedzeń, kilka niezakończonych spraw - co sprawia, że chętnie sięgniemy po dalsze części serii.  

poniedziałek, 7 października 2013

Adsumus (Trylogia husycka - Andrzej Sapkowski)


Podstawą trylogii jest wyraziste tło historyczne, zresztą najmocniejsza stroną książki. Nie ma znaczenia data jej wydania - zwykle i tak sięga się po nią po lekturze "Wiedźmina", co nie pozwala uniknąć licznych porównań. Reynevan - wykształcony medyk posiadający zdolności nieco odbiegające od normy,Szarlej (cyniczny człowiek - zagadka) i Samson ( jego dusza ni jak współgra z ciałem) zmagają się z licznymi przeciwnościami. Z pozoru żadnych podobieństw. Jednak konstrukcja głównego bohatera niebezpiecznie przypomina najsłynniejszą postać stworzoną ręką polskiego pisarza. Dla niektórych to powielanie schematów, dla innych naturalna kontynuacja twórczości. 

Pytanie było natury filozoficznej. Na takowe nie zwykłem odpowiadać na trzeźwo.


Jednak to nie Reinmar jest najjaśniejszym punktem powieści. Dbałość o szczegóły i jasny przekaz stawiają Sapkowskiego na najwyższym światowym poziomie. Autor idealnie odwzorowuje realia schyłku średniowiecza. Dla niektórych tło trylogii i stylizacje językowe mogą okazać się przeszkodą. Często pojawiające się sentencje łacińskie zmuszają do dogłębnych poszukiwań, gdyż Sapkowski  nie raczy podawać źródeł. Wzmianki historyczne również mogą okazać się nie do przejścia, czasem czytelnik czuje się wręcz zmuszony do sięgnięcia po informacje z zewnątrz. Całość wywołuje wręcz chęć do odkopania starych podręczników, pozwala również w innym świetle poznać znane nam ze szkolnej ławki fakty.


Wiecie zaś, cni panowie, po czym poznać, że czas jest historyczny?
A po tym, że dzieje się dużo i szybko.


Poszerzamy horyzonty i bezboleśnie uzupełniamy naszą wiedzę, czujemy się wręcz zmotywowani do dalszych, samodzielnych poszukiwań. Plejada postaci rzeczywistych przeplata się  fikcyjnymi, rozpoznanie pochodzenia każdej z nich daje czytelnikowi niebywałą satysfakcję.Ciekawie wykreowane postacie epizodycznie zdają się czasem przyćmiewać głównych bohaterów. Postacie kobiece wychodzą z cienia i w niczym nie ustępują reszcie, są ważną częścią świata przedstawionego, nie tylko zbędnym dodatkiem.
Lekcja historii w praktyce pomaga zrozumieć czasy rozłamów religijnych w przystępny sposób. Wielkie wydarzenia ubarwiają wciągającą fabułę okraszoną wieloma punktami zwrotnymi.

Nigdy nie należy odwracać się do człowieka ubogiego plecami. Głównie dlatego, że człowiek ubogi może wtedy znienacka walnąć nas kosturem w tył głowy.


Całość jest sprytnie podzielona na trzy tomy, które tworzą wspólny ciąg w myśl zasady "coś się kończy, coś się zaczyna". Z pozoru trudna powieść potrafi sprawić, że wchłania się ją jednym tchem. Jest czymś więcej niż tylko kolejną fikcją literacką. W myśl tytułu bloga - subiektywnie oceniony Sapkowski nadal utrzymuje najwyższy poziom, nie zamierza ustępować miejsca w hierarchii polskich pisarzy fantasy. Mimo licznych prób nie udało mi się znaleźć na rodzimym podwórku kogoś nawet w połowie tak dobrego, co nie znaczy, że zaprzestałam poszukiwań.






poniedziałek, 16 września 2013

To zupełnie tak, jakbyście odkryli, że w jednym z waszych butów żyje rodzina wydr ("Sprzedawca broni" Hugh Laurie)

 


Zastanawiające jest, jak wielki wpływ na jakość i odbiór powieści ma osoba autora. Ojcem sukcesu stała się raczej postać fikcyjna, która niejako automatycznie zlewa się z Laurie nie pozwalając mu na literacki indywidualizm. Nie możemy jednak uznać, że tworzy na fali popularności - powieść powstała osiem lat przed kultową rolą i niemalże od razu stała się bestsellerem, którego ekranizacją ma zająć się John Malkovich. Czy na to zasługuje, to zupełnie inna sprawa. Przez pryzmat doktora liczymy na to, że "Sprzedawca" jest napisany przez lotny umysł z dozą cynizmu. O dziwo bardzo się nie zawiedziemy. Aktor swoim serialowym wcieleniem sam podniósł sobie poprzeczkę. Zresztą jest niemalże człowiekiem renesansu - zajmował się w życiu chyba wszystkim (prawie zawsze z zadowalającym skutkiem). Oczytanie i łatwość w wyrażaniu myśli sprawiają, że całość czyta się dość sprawnie. Narracja pierwszoosobowa ułatwia nawiązanie więzi z bohaterem. Thomas Lang - brytyjczyk z krwi i kości nie wyobraża sobie życia poza Londynem (miasto w 1986 roku prezentuje się nieco inaczej niż współcześnie). Nie przepada oczywiście za ludnością amerykańską (są ucieleśnieniem wszelkiego zła). Były wojskowy obdarzony dość łagodną naturą zostaje wplątany w handel bronią. Prawie zupełnie przypadkowo. Kierowany dobrem społecznym i uczuciem, którego istnienie neguje. Mamy tu wszystko czego możemy się spodziewać w standardowych powieściach akcji - ciekawą intrygę i bezwzględnych milionerów wysługujących się grupką terrorystów ( o wdzięcznej nazwie Miecz Sprawiedliwości). 

Jest również całkowicie bezużyteczny jako broń palna, ponieważ jeżeli nie trafi się przeciwnika od razu pierwszym strzałem w serce lub w mózg, można go co najwyżej rozdrażnić. W większości przypadków mokra makrela lepiej nadaje się na broń

Opowieść zaczyna się dość mocnym akcentem po którym następuje długotrwałe diminuendo (fragmentami staje się ono nawet nużące), by znienacka zaskoczyć kulminacją. Całość ratują zwroty akcji, które są na tyle ciekawe by zachęcić do zakończenia lektury. Postacie poboczne prezentują marny poziom, są banalne i płytkie (istnieje jeden wyjątek, który zainteresował mnie bardziej niż główny bohater - ekscentryk, który zawsze znajduje się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie). Nie wiemy, co kieruje ich działaniami, prezentują niegodne uwagi stereotypy. 

Przez chwilę zastanawiałem się, na ile poważne konsekwencje groziły komuś, 
kto wróciwszy pijany do domu, przypadkowo nałożyłby sobie 
krem do twarzy na ręce, a krem do rąk na twarz


Thomas Lang spotyka się z sytuacjami pozornie bez wyjścia. Jednak jest człowiekiem sukcesu - zawsze wszystko mu wychodzi, co może nieco irytować każdego szarego człowieka. Akcja przeplata się z dość pobieżnymi rozważaniami na przeróżne tematy - od seksu do ogólnie pojętej działalności terrorystycznej. Niektóre jego myśli są dość infantylne, nie pozbawione jednak pewnej dozy uroku. Nie jest to kamień milowy literatury, raczej dobre rzemiosło. Książka nie jest porywająca, ale autor dobrze rokuje na przyszłość. "Sprzedawca broni" jest idealnym dodatkiem do kawy i koca, nie wymaga zbytniej analizy i nie zapada w pamięć mimo, że podejmuje ważne tematy. Sam Laurie zresztą nie pozwala traktować akcji poważnie relacjonując wszystko z przymrużeniem oka.

poniedziałek, 2 września 2013

Ze szkoły artystycznej wynosi się etykietę dotyczącą narkotyków. Należy się dzielić ("Dziennik" Chuck Palahniuk)


Kanwa "Fight Clubu" przeniesiona w artystyczne progi, w dość kobiecym wydaniu. Narrator pozbawiony Tylera Durdena zmienia płeć, tłem staje się idylliczna wyspa. Wszystko jest pozornie wygładzone. O dziwo nadal wydaje się autentyczne, nie czujemy się karmieni po raz kolejny tą samą historią. Brakuje wrażenia powielających się schematów. Cała powieść pozostaje wielką metaforą. Mamy tu wyobcowaną, lekko autystyczną postać. Nie kontroluje ona niczego, sama nieustannie pozostaje pod nadzorem. Każdy nie jest tym, za kogo się podaje. Skrywa coś, co zdecydowanie nie powinno ujrzeć światła dziennego. Wszyscy żyją w świecie sztucznie wykreowanym, powielając utarte schematy. Historia wielokrotnie zatacza koło nie pchnięta przez ludzi tego świadomych. Maura, Constance i Misty są tylko marionetkami, przedmiotami przeznaczonymi do realizacji określonego celu. Potem stają się bezużyteczne. Mogą przestać udawać.

Byłyśmy tutaj. Jesteśmy tutaj. I zawsze tu będziemy.
I znów przegrałyśmy.


Nawet ludzie z zewnątrz getta okazują się tylko trybikami w maszynie. Nic nie jest przypadkowe, wszystko ma swój cel i powód istnienia. Każdy może okazać się niebezpieczny. Nawet córka staje się osobą zupełnie obcą. Jej prawdziwe oblicze jest dla Misty niezrozumiałe, zatrważające. Prawda okazuje się niemożliwa do zaakceptowania. 


Masz nieskończoną liczbę sposobów, żeby popełnić samobójstwo, nie umierając na śmierć.


Bohaterka szuka ukojenia w świecie używek, tylko one trzymają ją przy życiu. Alkohol i aspiryna są podstawą jej funkcjonowania. Wszystko staje się mniej ważne. Każdy żyje tylko wyobrażeniem tego, kim będzie w przyszłości. Dobrze wiedząc, że i tak nigdy tego nie osiągnie. Prawda jest ukrywana, wyrażana 
za pomocą dramatycznego krzyku czarnej farby w zamurowanym pokoju. Jest tak przerażająca,
że podświadomie staje się nierealna. Życiem kieruje fatum, nie można zmienić przeznaczenia. Wszystko kontroluje z pozoru idealna społeczność wrogo nastawiona do przybyszów ( Oceaniczne Przymierze dla Wolności). Indoktrynuje młodych każąc im wierzyć w mało rzeczywistą ideę. Realizują znane im wzorce wprost bezbłędnie. Podstawą ich egzystencji jest legenda, która urzeczywistnia się co czwarte pokolenie.

Kto zbliża się do świątyni muz bez natchnienia w przekonaniu, że wystarczy samo opanowanie rzemiosła pozostanie partaczem, a jego zuchwałą poezję przyćmią pieśni szaleńców.

 Ciekawe jest też postrzeganie artyzmu w powieści. Według Palahniuka tworzenie nierozerwalnie wiąże się 
z cierpieniem. Ból pozwala wykroczyć poza to, co ludzkie. Daje możliwość wyłowienia porządku z chaosu. Droga do oświecenia prowadzi przez fizyczną mękę. Trudno się nie zgodzić z tą teorią, na kartach książki mnożą się potwierdzające ją przykłady. Od Schumanna i Paganiniego aż po Rothko i Géricault. Sama bohaterka tworzy swoje jedyne dzieło pod wpływem negatywnych bodźców (sztucznie wytworzonych przez fanatyczną wspólnotę). Prowadzi to do tragedii, masa wyzyskująca zostaje brutalnie wytępiona. Prawowitym właścicielom gwałtem oddaje się to, co powinno do nich należeć. Spokój i bogactwo. Znowu Palahniuk opisuje nieudolny bunt przeciw społeczeństwu. Niemoc jednostki pogrążonej w letargu. Musi ona istnieć według ustalonego planu, nie posiadając własnej woli i prawa do jakiegokolwiek oporu. Zupełną pomyłką jest zakończenie - list niejakiej Nory Adams. Ma on chyba potwierdzać autentyczność opowiedzianej historii. Niszczy niestety cały klimat. Jest to element zbędny.Z powieści-paraboli stara się zrobić coś, czym książka w zamierzeniu nie jest. Sięgając po książkę myślałam, że spotkam się z czymś błyskotliwym, ale dość banalnym. Historią o braku weny bezrobotnego artysty. Dostałam subtelny flirt popkultury z głębokim spojrzeniem filozoficznym. Palahniuk przedstawia wielki pomnik postawiony obłudzie. Nie ma tu miejsca na estetykę - w realnym świecie piękno nie istnieje, możemy je ujrzeć tylko w artystycznych wizjach. Lecz nawet one są okupione cudzym cierpieniem.



sobota, 24 sierpnia 2013

Inkwizytor Jego Ekscelencji biskupa Hez-Hezronu ("Ja inkwizytor. Dotyk zła" Jacek Piekara)



Lektura pozornie z cyklu lekkie, łatwe i przyjemne doprawiona brudem, smrodem i ubóstwem. Początkowo myślałam, że będę mogła liczyć na wyraziste tło historyczne, niestety dopiero wikipedia uświadomiła mi, że inkwizycja działała także w alternatywnej wersji świata rzeczywistego, gdzie Jezus jednak zstąpił z krzyża i dość brutalnie potraktował swoich przeciwników. Moje poszukiwania książkowego świętego Joachima (trzech uduszonych i ojciec Maryi w gratisie), który siekał mieczem nawracając pogan w realnym świecie okazały się w takim wypadku bezowocne. Główny bohater na pierwszy rzut oka wierny idei fanatyk wykazuje wręcz niebotyczne skłonności do samouwielbienia. Zdarza się mu nawet uważać, że przemoc jest najgorszym wyjściem by chwilę później oddać się swojej charakterystycznej profesji. W ramach miłości do bliźnich zapoznaje swoich pobratymców z działaniem hiszpańskich butów. Oczywiście dla wyższych celów i tylko wtedy, gdy jest to wskazane. Bardzo często w wyborze metod kieruje się cechami fizycznymi lub statusem społecznym przesłuchiwanego. W myśl zasady: potwór na madejowe łoże, troszkę atrakcyjniejsza w wygodniejsze miejsce. Znacznie ciekawszym punktem jest zaś przeszłość bohatera, która pewnie rozjaśniłaby mi złożoność charakteru i motywację Mordimera. Stosunek inkwizytora do płci przeciwnej jest równie ciekawy jak sama postać. Jego postrzeganie kobiet jest dość uproszczone (ładna jest nie wystarczająco bystra, te bardziej lotnego umysłu są niebezpiecznei nie grzeszą urodą, ale na szczęście są rzadkimi zjawiskami w naturze).

I nie ma się czemu dziwić, bo męska dusza to rzecz krucha, delikatna i złożona ponad 
proste kobiece pojęcie.

Madderdin uważa się za "ostry miecz inkwizycji", niestety traci swój majestat w obliczu spotkania z hojnie obdarzoną dziewką. Widocznie inkwizytor też człowiek. Nie tylko swoje zdolności intelektualne uważa za zadowalające. Młody karierowicz uznaje swój wygląd za wystarczający, by olśnić każdą niewiastę. Zresztą sam przyznaje - jak na sługę bożego dość dobrze wie, jak obchodzić się z kobietą, gdyż "Bóg obdarzył go nieprzeciętnymi siłami do miłosnych zapasów", wyćwiczonymi zresztą solennie między polowaniami na heretyków.

Każde zwierzę, każdy najmniejszy robak ma jedną cechę, a jest nią instynkt przetrwania. 
My, ludzie, czasem o nim zapominamy.

 Zresztą bohater często przechodzi od samozachwytu aż do fałszywej skromności.  Jest narzędziem w rękach Boga - oczywiście hiszpańskim mieczem, nie daj boże zwykłą łopatą. Plusem bohatera jest to, że oprócz chędożenia lubuje się także w swojskim opróżnianiu gorzałki gdańskiej w doborowym towarzystwie. Książka pisana jest prostym stylem, ale delikatni czytelnicy mogą czasem czuć się urażeni niezbyt wyrafinowanym słownictwem (nie nadużywane, dobitnie podkreśla to co należy). Zresztą jak inaczej opisywać rynsztoki i przesłuchania kwalifikowane? Uzasadnione są dość obrazowe porównania człowieka do padliny czy też twarzy chłopca do owrzodzonej stopy. Widocznie po prostu rzeczywiście nie był zbyt urodziwy. Autor dodatkowo zapunktował u mnie zręcznymi wtrąceniami refleksji dotyczących teraźniejszości wręcz niezauważalnymi podczas pobieżnego czytania. Zadowalająca jest też szata graficzna. Kartki papieru stylizowane na pergamin i mroczne ilustracje dodają opowieści polotu. Szkoda tylko, że okładka jest stworzona przez innego autora niż grafiki wewnątrz książki. Parę razy pojawiające się słowo chędożyć wywołało u mnie niezwykle naturalną reakcję, mianowicie nawiązane do trylogii husyckiej Sapkowskiego. Piekara wypada przy nim dość blado - zarówno w konstruowaniu głównej postaci jak i w zarysie głównych wydarzeń i wątków pobocznych. Widocznie jeszcze długo dane mi będzie szukać godnego następcy Reinmara von Bielau. Po dalsze części cyklu inkwizytorskiego pewnie nie sięgnę, ale moje zainteresowanie wzbudziła książka Piekary dopiero czekająca na publikację - "Rzeźnik z Nazaretu". Tytuł dość prowokujący, ciekawe tylko czy książka sprosta moim oczekiwaniom.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Nauka, zrozumienie, akceptacja ("Rok 1984" George Orwell)




Podobno są książki, które trzeba przeczytać (nie chodzi mi bynajmniej o lektury szkolne czy podręczniki akademickie). O tej akurat słyszałam wiele dobrego, co dodatkowo zwiększyło moje oczekiwania.
Klasyka to klasyka, ale czy kartki papieru mogą stać się dla kogoś granicą między dzieciństwem a dorosłością? Zakończenie zresztą musiało być niezłym szokiem. W końcu wychowaliśmy się na happy endach, wszyscy muszą żyć długo i szczęśliwie. Inna wersja jest nie do przyjęcia, aż do zderzenia się naiwnego spojrzenia z rzeczywistością. Dobro, słuszność, uczucia nagle okazują się zbędne.Powoli znikają ideały. Zostaje tylko władza, która sama w sobie jest celem. Czy naprawdę tylko to jest ważne? Czy możliwe jest społeczeństwo podporządkowane tylko władzy? Czy rzeczywistość może być tylko i wyłącznie taka, jaką każe nam ją widzieć jednostka nadrzędna? Zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiem co to słowo znaczy. Jest tym co widzimy osobiście, czy tym co zauważa większość. Okazuje się, że indywidualizm jest szkodliwy, a ignorancja jest siłą. Odpowiednio wykorzystując strach można uzyskać "dostęp do mózgu". Czy można zmienić kogoś tak, by myślał, że dwa plus dwa daje pięć ignorując logiczne pobudki? Czy cierpienie może dogłębnie zmienić pojmowanie? Czy nieustanna kontrola fizycznej powłoki naturalnie prowadzi do kontroli nad umysłem? Podobno nad myślozbrodnią można zapanować, a nieustanna inwigilacja może stać się normalnością zupełnie nie wywołującą buntu. Wolność to niewola. Należy z niej korzystać w wyznaczonych przez partię granicach, gdyż jednostka sama nie jest w stanie się nią posłużyć. 
Partia jest nieskończona. Istnieje dla dobra obywateli. Składa się z fanatycznych urzędników.Nadgorliwość jest podobno gorsza od faszyzmu. Czy jednak nie jest niesprawiedliwością kontrola marginalnego procenta społeczeństwa nad resztą? Przecież od zawsze władzę dyktuje najsilniejszy. Zwykle dobro wygrywa, triumfuje miłość.Wielkim rozczarowaniem jest porażka bohatera.

Wiesz,że to jedyny ratunek, więc chwytasz się go kurczowo. C h c e s z, żeby zrobili to tej osobie. Nie obchodzi Cię to jak bardzo będzie cierpiała. Liczysz się tylko ty.I potem zmienia się nastawienie do tego kogoś.

Ostatnim bastionem człowieczeństwa było uczucie - Julia. Czy można jednym zdaniem zmienić coś, co tworzyło się miesiącami? Czy ludzie mogą stać się nagle dla siebie zbędni? Ostatecznie nie jestem w stanie stwierdzić czy przemiana Winstona była dla niego sukcesem czy porażką. Lepiej jest chyba żyć w  prawdzie niż w sztucznie wykreowanej rzeczywistości. Smith uwierzył, że dwa plus dwa równa się pięć. 

Walka się skończyła.Odniósł zwycięstwo nad samym sobą.

Myślałam, że książka odpowie mi na wiele pytań. W końcu jest podobno wnikliwym traktatem filozoficznym o władzy i patologicznym dyktacie ideologii, genialnym pamfletem na komunizm. Jednak stała się raczej źródłem wielu pytań na które nie sposób odpowiedzieć. Mam pustkę w głowie, ale podobno jednostka z góry skazana jest na porażkę.