sobota, 12 kwietnia 2014

Jest po prostu złym, szkodliwym człowiekiem. Jego życie jest złe (Jack London - zbiór opowiadań "Dom Pychy")



Sięgnięcie po przeszło dziesięciu latach do twórczości pisarza mojego dzieciństwa wzbudziło we mnie niebywały sentyment. Autor kojarzył mi się wyłącznie z "Białym Kłem" czy "Zewem Krwi". Ponowne spotkanie pozwoliło mi odkryć na nowo złożoność jego świata- zarówno prawdziwego jak i tego stworzonego. Życiorys autora jest zresztą źródłem nieskończonych inspiracji. Zbyt szybkie dorastanie, fascynacja literaturą (tak obca dla środowiska w którym się kształtował). Niespotykana ciekawość i odwaga pozwoliła mu doświadczyć w czterdzieści lat o wiele więcej niż inni. Żądza przygód otworzyła przed nim rzeczywistość, którą odkrywał z różnych perspektyw, a przewrotność charakteru umożliwiła dostosowanie się do skrajnie różnych warunków. Był po prostu entuzjastą życia.


Ludzie nie stają się bogatsi przez pracę własnych rąk.

Imał się rozmaitych zajęć. Był marynarzem, kłusownikiem, poszukiwaczem złota nad Klondike, korespondentem wojennym. Prowadził życie włóczęgi. Próbował zdobyć wykształcenie, jednak zmuszony był przerwać studia z powodów materialnych. Talent jednak obronił się sam. Dzięki temu, że narzucił sobie surową dyscyplinę tworzył regularnie, nie uzależniony od natchnienia w którego istnienie zresztą nie wierzył. Był człowiekiem pracy, zdeklarowanym socjalistą. Często odwoływał się do Marksa i Spencera. Zgrabny zbiorek opowiadań ("Dom Pychy", "Koolau trędowaty", "Żegnaj, Jack", "Chun Ah Chun", "Szeryf miasta Kony", "Aloha Oe", "Jack London o sobie"), skrawek twórczości scala miejsce akcji - pełne sprzeczności Hawaje. Rajskie plaże i gorący klimat zyskują wielowymiarowość. Stają się ostoją nierówności społecznych,wyzysku, a nawet gettem. London nie omija problemu asymilacji amerykańskich przybyszów. Wprost oskarża swoich rodaków o agresywną ekspansję. Wyparcie i marginalizację tubylców, pozbawienie ich tożsamości. Jego archipelag jest zgniły, trąd kładzie na niego cień. Ukazuje prawdziwe, wielowarstwowe oblicze stereotypowego piękna. Molokai - miejsce przymusowej zsyłki. Synonim wyroku śmierci. Wyrywa z sielankowej atmosfery tropików. To tartar dla groteskowych karykatur. Pozornie usprawiedliwiając wykluczenie zmienia pełnię życia w pełzające robactwo. Niezwykły naturalizm żywych trupów. Molokai nie wybiera. Ucieczka tylko odwleka to, co nieuniknione. Molokai dotyka przypadkowo. Nie kieruje się niczym. Nie patrzy na wiek, zawód, pochodzenie. Zabiera tubylców jak i przyjezdnych. Darowuje nieusuwalne piętno, powolne oczekiwanie na wyrok. Jest końcem za życia. Zmienia je w okrutny żart.


Dlatego, że jesteśmy chorzy, odbierają nam wolność.
 Byliśmy posłuszni prawu. Nie uczyniliśmy nic złego. 
A przecież zamknięto nas w więzieniu.

Autor mierzy się z niewygodnymi tematami z niesamowitą konsekwencją i wyrazistością. Siła jego przekazu jest widoczna zwłaszcza w sposobie kreowania postaci. Zgrabnie zarysowuje skrajnie różne sylwetki. Każdemu przypisuje cechy indywidualne, co pozwala zróżnicować je w odbiorze. Zarazem nie identyfikuje się z żadną z nich. W ten sposób otrzymują autonomię, stają się samodzielnym bytem. London tworzy postacie zupełne. Bogacz - filantrop, brzydzący się zezwierzęceniem jemu współczesnych chełpi się swoją chciwością pod płaszczykiem bogobojności. Zrównuje się z mesjaszem, święty za życia. Śladem ojca myli przemysł ze zbawieniem dusz. Wypiera prawdę, której jednak nie sposób ominąć. Przeczy swoim ideałom wewnętrznie nie zdając sobie z tego sprawy. Robi to, co potrafi najlepiej - pieniędzmi przedłuża żywot swojej wizji. Umysł pozwala mu stworzyć bez zbędnej skazy fałszywą utopię. Bojownik moralności zaprzecza własnemu człowieczeństwu. Traktując życie zbyt poważnie "duchowy arystokrata" budzi tylko politowanie.


-Cóż w takim razie jest większe niż bóg?-zapytał. 
-Powiadam ci: pieniądze. W życiu miałem do czynienia z żydami, z chrześcijanami, z mahometaninami, z buddystami i z małymi, czarnymi mieszkańcami Wysp Salomona i Nowej Gwinei, którzy nosili swoich bogów przy sobie, zawiniętych w ceratę. Wszyscy oni posiadali różnych bogów, ale uwielbiali tylko pieniądze.

London jednocześnie oddaje cześć magnetyzmowi pierwotności. Stawia go na równi z przymiotami ducha. Brutalnie odziera ludzkie oblicze z instynktownej powierzchowności. Dosadnie i z prostotą ukazuje różne oblicza natury. Jest zręcznym obserwatorem. Pokpiwa z zakłamania. Pokazuje, że nadmiar bożków szkodzi. Odwołując się do uniwersalnych prawd zdołał jednak uniknąć pewnego powielania się. Bogactwo życia zrodziło mnogość wizji. On nie tworzy, a opisuje. Wątki biograficzne są kanwą wszystkich dzieł. Jego sztuka to raczej forma skrupulatnego dziennika. Pewien rodzaj indywidualizmu z jednoczesnym zachowaniem zdystansowanej postawy. Jest świadectwem świadomego istnienia. Pełnego podróży i ciężkiej pracy. Jest niemalże źródłem historycznym - co zapewnia Londonowi długowieczność i pozwala  trwale zapaść w pamięci. Posiada wszystkie cechy literatury, która będzie czytana przez pokolenia.


Albowiem z całego życiowego doświadczenia i ze wszystkich rozmyślań to jedno pozostało staremu Chińczykowi: przekonanie, że świat jest, zaiste, bardzo zabawny.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Zbrodnią byłaby pobłażliwość ( Antoine de Saint-Exupéry "Nocny lot")



"Nocny lot" nie licząc charakterystycznego stylu ni jak się ma do "Małego Księcia". Ze świecą przyjdzie nam szukać rozłożystych metafor, wszechobecnych paraboli. Krótka powieść jest na wskroś realistyczna, bije od niej niezrozumiała prawda. Jest właściwie przelaniem na papier ćwiartki życiorysu pisarza, tego najistotniejszego elementu. Przedstawiając kuluary lotnictwa pocztowego przemyca wartości, problemy z którymi czytelnik samodzielnie staje w szranki. Pasja Antoine'a de Saint-Exupery-ego wydaje się złożona z boskiego pierwiastku. Jest kwintesencją czegoś najistotniejszego, absolutem dla rzeszy jemu podobnych. Jest celem samym w sobie, wartym największych poświęceń.


Trzymał w swym ręku bijące serce towarzysza i swoje własne. 
I nagle te jego ręce napełniły go przerażeniem.

Wykonujący ją często ocierają się o skrajny mistycyzm. Bez mrugnięcia okiem giną, gdy przyjdzie na to pora. Powaga ich zawodu jest przytłaczająca. Odrealniona. Nawet przemyślana decyzja może okazać się ostatecznym wyrokiem. Każdy wybór obciążony jest instynktowną wolą, której ryzyko jest nieodłączną częścią. W zamian wznosi, daje spokój i poczucie spełnienia. Stan bliski poszukiwanej od wieków nirwanie. Oddala od prozy życia. Jest prostym sposobem na odkrycie krótkotrwałej nicości. Uosobieniem życiodajnej walki z czymś "ponad". Źródłem wszystkiego co upragnione, aczkolwiek niedostępne. Lot to czysta forma egoistycznego heroizmu. Jednostka jest instrumentem, maszyna stała się istotą człowieczeństwa. Żyjącą materią zdolną samoczynnie decydować. Tworzy złudzenie bezpiecznej ostoi. Aeroplan z przedmiotu staje się sercem.


Godzimy się z tym, że nie jesteśmy wieczni, ale nie możemy znieść tego, 
aby sprawy nasze i czyny utraciły nagle w naszych oczach wszelki sens. 
Wtedy bowiem obnaża się pustka, która nas otacza...


Wielość perspektyw pozwala wniknąć w profesję. Każde ogniwo - zwierzchnik, radiotelegrafista czy nawet towarzysz życia odczuwa inaczej. Przekrój ten zbliża nawet bardziej niżbyśmy chcieli, trwamy obok pozbawieni obiektywizmu. Lotnik jednak pozostaje kimś więcej, nadczłowiekiem. Wydaje się znać prawdę, codziennie doznawać odkupienia. Dając samego siebie zyskuje coś niewyobrażalnego, niezrozumiałego dla zwykłego śmiertelnika. Odczuwa mocniej, jest panem przestrzeni. Nieustannie igra z przeznaczeniem niosąc na barkach niezwykłą odpowiedzialność. Dostrzega świat dziewiczy, nieskalany. Będący żywą, pełną gniewu i piękna istotą. Nieprzewidywalnym żywiołem, który łaskawie podaruje by znienacka odebrać. Roszczy sobie prawa do każdej cząsteczki.



Ale jeżeli nawet życie ludzkie jest bezcenne, postępujemy zawsze tak, 
jak gdyby istniało coś, co jest więcej warte niż ludzkie życie.


Lotnictwo równa się poświęceniu, jest wyborem przeznaczenia. Narodzinami zamiłowania, które niektórzy mylą z obłędem. Obowiązek staje się wybawieniem. Pozwala inaczej pojąć coś, co pozornie należy do tej samej przestrzeni. Ziemski żywot wydaje się przejściowy. Dany "krótko, jak zabawka biednemu dziecku". Pozbawiony jakiejkolwiek kontroli. Jest czymś poza nami. Jednostajnym, oddalającym się coraz bardziej. Czymś, co zamiast otwierać - zamyka oczy. Śmierć jest tylko zwitkiem papieru. Odsuwana na boczny tor, natychmiast zastąpiona innym istnieniem, by na powrót zrównoważyć trybiki. Strata nie zmienia terminarza. Biurokracja odbiera prawo do żałoby. Dobór hierarchii z tej perspektywy wydaje się zrozumiały mimo, że kłóci się z interesem jednostkowym. Wywołuje jednoznaczny sprzeciw, nurtujące pytanie - czy mimo wszystko było warto?


Ci ludzie, którzy, wykonywając dalej swoją pracę, jakby deptali po żywym ciele; 
te stosy papierów, na których życie i cierpienie ludzkie pozostawiały jedynie ślad cyfr obojętnych(...). Tam w domu wszystko mówiło o jego nieobecności: zasłane łóżko, kawa na stole, bukiet kwiatów... Tu jednak nie dostrzegała żadnego po nim śladu.


Dzieło w żadnym wypadku nie wyjaśnia fenomenu lotnictwa, nie pozwala zrozumieć "dlaczego". Otwiera tylko furtkę. Wywołuje niemy podziw. Niepokój, który autor umiejętnie dokarmia otwartą kompozycją. Brak jednoznacznego zakończenia wywołuje niedosyt, zabija nadzieję. Przedstawia fatalizm okraszony cichym bohaterstwem. Brak zasłony emocjonalnej powoduje, że świat wydaje się niepełny. Łączy on poczucie obowiązku z wolnością istnienia. Jedynym dopełnieniem wydaje się przeznaczenie. Przenikliwość Antoine'a de Saint-Exupery'ego pozwoliła mu stworzyć swoiste epitafium. "Mały Książę" nie był dziełem przypadku.


31 lipca 1944 roku wojskowy samolot zwiadowczy, pilotowany samotnie przez Antoine'a de Saint-Exupery'ego nie powrócił do bazy na Korsyce.