sobota, 24 sierpnia 2013

Inkwizytor Jego Ekscelencji biskupa Hez-Hezronu ("Ja inkwizytor. Dotyk zła" Jacek Piekara)



Lektura pozornie z cyklu lekkie, łatwe i przyjemne doprawiona brudem, smrodem i ubóstwem. Początkowo myślałam, że będę mogła liczyć na wyraziste tło historyczne, niestety dopiero wikipedia uświadomiła mi, że inkwizycja działała także w alternatywnej wersji świata rzeczywistego, gdzie Jezus jednak zstąpił z krzyża i dość brutalnie potraktował swoich przeciwników. Moje poszukiwania książkowego świętego Joachima (trzech uduszonych i ojciec Maryi w gratisie), który siekał mieczem nawracając pogan w realnym świecie okazały się w takim wypadku bezowocne. Główny bohater na pierwszy rzut oka wierny idei fanatyk wykazuje wręcz niebotyczne skłonności do samouwielbienia. Zdarza się mu nawet uważać, że przemoc jest najgorszym wyjściem by chwilę później oddać się swojej charakterystycznej profesji. W ramach miłości do bliźnich zapoznaje swoich pobratymców z działaniem hiszpańskich butów. Oczywiście dla wyższych celów i tylko wtedy, gdy jest to wskazane. Bardzo często w wyborze metod kieruje się cechami fizycznymi lub statusem społecznym przesłuchiwanego. W myśl zasady: potwór na madejowe łoże, troszkę atrakcyjniejsza w wygodniejsze miejsce. Znacznie ciekawszym punktem jest zaś przeszłość bohatera, która pewnie rozjaśniłaby mi złożoność charakteru i motywację Mordimera. Stosunek inkwizytora do płci przeciwnej jest równie ciekawy jak sama postać. Jego postrzeganie kobiet jest dość uproszczone (ładna jest nie wystarczająco bystra, te bardziej lotnego umysłu są niebezpiecznei nie grzeszą urodą, ale na szczęście są rzadkimi zjawiskami w naturze).

I nie ma się czemu dziwić, bo męska dusza to rzecz krucha, delikatna i złożona ponad 
proste kobiece pojęcie.

Madderdin uważa się za "ostry miecz inkwizycji", niestety traci swój majestat w obliczu spotkania z hojnie obdarzoną dziewką. Widocznie inkwizytor też człowiek. Nie tylko swoje zdolności intelektualne uważa za zadowalające. Młody karierowicz uznaje swój wygląd za wystarczający, by olśnić każdą niewiastę. Zresztą sam przyznaje - jak na sługę bożego dość dobrze wie, jak obchodzić się z kobietą, gdyż "Bóg obdarzył go nieprzeciętnymi siłami do miłosnych zapasów", wyćwiczonymi zresztą solennie między polowaniami na heretyków.

Każde zwierzę, każdy najmniejszy robak ma jedną cechę, a jest nią instynkt przetrwania. 
My, ludzie, czasem o nim zapominamy.

 Zresztą bohater często przechodzi od samozachwytu aż do fałszywej skromności.  Jest narzędziem w rękach Boga - oczywiście hiszpańskim mieczem, nie daj boże zwykłą łopatą. Plusem bohatera jest to, że oprócz chędożenia lubuje się także w swojskim opróżnianiu gorzałki gdańskiej w doborowym towarzystwie. Książka pisana jest prostym stylem, ale delikatni czytelnicy mogą czasem czuć się urażeni niezbyt wyrafinowanym słownictwem (nie nadużywane, dobitnie podkreśla to co należy). Zresztą jak inaczej opisywać rynsztoki i przesłuchania kwalifikowane? Uzasadnione są dość obrazowe porównania człowieka do padliny czy też twarzy chłopca do owrzodzonej stopy. Widocznie po prostu rzeczywiście nie był zbyt urodziwy. Autor dodatkowo zapunktował u mnie zręcznymi wtrąceniami refleksji dotyczących teraźniejszości wręcz niezauważalnymi podczas pobieżnego czytania. Zadowalająca jest też szata graficzna. Kartki papieru stylizowane na pergamin i mroczne ilustracje dodają opowieści polotu. Szkoda tylko, że okładka jest stworzona przez innego autora niż grafiki wewnątrz książki. Parę razy pojawiające się słowo chędożyć wywołało u mnie niezwykle naturalną reakcję, mianowicie nawiązane do trylogii husyckiej Sapkowskiego. Piekara wypada przy nim dość blado - zarówno w konstruowaniu głównej postaci jak i w zarysie głównych wydarzeń i wątków pobocznych. Widocznie jeszcze długo dane mi będzie szukać godnego następcy Reinmara von Bielau. Po dalsze części cyklu inkwizytorskiego pewnie nie sięgnę, ale moje zainteresowanie wzbudziła książka Piekary dopiero czekająca na publikację - "Rzeźnik z Nazaretu". Tytuł dość prowokujący, ciekawe tylko czy książka sprosta moim oczekiwaniom.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Nauka, zrozumienie, akceptacja ("Rok 1984" George Orwell)




Podobno są książki, które trzeba przeczytać (nie chodzi mi bynajmniej o lektury szkolne czy podręczniki akademickie). O tej akurat słyszałam wiele dobrego, co dodatkowo zwiększyło moje oczekiwania.
Klasyka to klasyka, ale czy kartki papieru mogą stać się dla kogoś granicą między dzieciństwem a dorosłością? Zakończenie zresztą musiało być niezłym szokiem. W końcu wychowaliśmy się na happy endach, wszyscy muszą żyć długo i szczęśliwie. Inna wersja jest nie do przyjęcia, aż do zderzenia się naiwnego spojrzenia z rzeczywistością. Dobro, słuszność, uczucia nagle okazują się zbędne.Powoli znikają ideały. Zostaje tylko władza, która sama w sobie jest celem. Czy naprawdę tylko to jest ważne? Czy możliwe jest społeczeństwo podporządkowane tylko władzy? Czy rzeczywistość może być tylko i wyłącznie taka, jaką każe nam ją widzieć jednostka nadrzędna? Zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiem co to słowo znaczy. Jest tym co widzimy osobiście, czy tym co zauważa większość. Okazuje się, że indywidualizm jest szkodliwy, a ignorancja jest siłą. Odpowiednio wykorzystując strach można uzyskać "dostęp do mózgu". Czy można zmienić kogoś tak, by myślał, że dwa plus dwa daje pięć ignorując logiczne pobudki? Czy cierpienie może dogłębnie zmienić pojmowanie? Czy nieustanna kontrola fizycznej powłoki naturalnie prowadzi do kontroli nad umysłem? Podobno nad myślozbrodnią można zapanować, a nieustanna inwigilacja może stać się normalnością zupełnie nie wywołującą buntu. Wolność to niewola. Należy z niej korzystać w wyznaczonych przez partię granicach, gdyż jednostka sama nie jest w stanie się nią posłużyć. 
Partia jest nieskończona. Istnieje dla dobra obywateli. Składa się z fanatycznych urzędników.Nadgorliwość jest podobno gorsza od faszyzmu. Czy jednak nie jest niesprawiedliwością kontrola marginalnego procenta społeczeństwa nad resztą? Przecież od zawsze władzę dyktuje najsilniejszy. Zwykle dobro wygrywa, triumfuje miłość.Wielkim rozczarowaniem jest porażka bohatera.

Wiesz,że to jedyny ratunek, więc chwytasz się go kurczowo. C h c e s z, żeby zrobili to tej osobie. Nie obchodzi Cię to jak bardzo będzie cierpiała. Liczysz się tylko ty.I potem zmienia się nastawienie do tego kogoś.

Ostatnim bastionem człowieczeństwa było uczucie - Julia. Czy można jednym zdaniem zmienić coś, co tworzyło się miesiącami? Czy ludzie mogą stać się nagle dla siebie zbędni? Ostatecznie nie jestem w stanie stwierdzić czy przemiana Winstona była dla niego sukcesem czy porażką. Lepiej jest chyba żyć w  prawdzie niż w sztucznie wykreowanej rzeczywistości. Smith uwierzył, że dwa plus dwa równa się pięć. 

Walka się skończyła.Odniósł zwycięstwo nad samym sobą.

Myślałam, że książka odpowie mi na wiele pytań. W końcu jest podobno wnikliwym traktatem filozoficznym o władzy i patologicznym dyktacie ideologii, genialnym pamfletem na komunizm. Jednak stała się raczej źródłem wielu pytań na które nie sposób odpowiedzieć. Mam pustkę w głowie, ale podobno jednostka z góry skazana jest na porażkę.