poniedziałek, 16 września 2013

To zupełnie tak, jakbyście odkryli, że w jednym z waszych butów żyje rodzina wydr ("Sprzedawca broni" Hugh Laurie)

 


Zastanawiające jest, jak wielki wpływ na jakość i odbiór powieści ma osoba autora. Ojcem sukcesu stała się raczej postać fikcyjna, która niejako automatycznie zlewa się z Laurie nie pozwalając mu na literacki indywidualizm. Nie możemy jednak uznać, że tworzy na fali popularności - powieść powstała osiem lat przed kultową rolą i niemalże od razu stała się bestsellerem, którego ekranizacją ma zająć się John Malkovich. Czy na to zasługuje, to zupełnie inna sprawa. Przez pryzmat doktora liczymy na to, że "Sprzedawca" jest napisany przez lotny umysł z dozą cynizmu. O dziwo bardzo się nie zawiedziemy. Aktor swoim serialowym wcieleniem sam podniósł sobie poprzeczkę. Zresztą jest niemalże człowiekiem renesansu - zajmował się w życiu chyba wszystkim (prawie zawsze z zadowalającym skutkiem). Oczytanie i łatwość w wyrażaniu myśli sprawiają, że całość czyta się dość sprawnie. Narracja pierwszoosobowa ułatwia nawiązanie więzi z bohaterem. Thomas Lang - brytyjczyk z krwi i kości nie wyobraża sobie życia poza Londynem (miasto w 1986 roku prezentuje się nieco inaczej niż współcześnie). Nie przepada oczywiście za ludnością amerykańską (są ucieleśnieniem wszelkiego zła). Były wojskowy obdarzony dość łagodną naturą zostaje wplątany w handel bronią. Prawie zupełnie przypadkowo. Kierowany dobrem społecznym i uczuciem, którego istnienie neguje. Mamy tu wszystko czego możemy się spodziewać w standardowych powieściach akcji - ciekawą intrygę i bezwzględnych milionerów wysługujących się grupką terrorystów ( o wdzięcznej nazwie Miecz Sprawiedliwości). 

Jest również całkowicie bezużyteczny jako broń palna, ponieważ jeżeli nie trafi się przeciwnika od razu pierwszym strzałem w serce lub w mózg, można go co najwyżej rozdrażnić. W większości przypadków mokra makrela lepiej nadaje się na broń

Opowieść zaczyna się dość mocnym akcentem po którym następuje długotrwałe diminuendo (fragmentami staje się ono nawet nużące), by znienacka zaskoczyć kulminacją. Całość ratują zwroty akcji, które są na tyle ciekawe by zachęcić do zakończenia lektury. Postacie poboczne prezentują marny poziom, są banalne i płytkie (istnieje jeden wyjątek, który zainteresował mnie bardziej niż główny bohater - ekscentryk, który zawsze znajduje się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie). Nie wiemy, co kieruje ich działaniami, prezentują niegodne uwagi stereotypy. 

Przez chwilę zastanawiałem się, na ile poważne konsekwencje groziły komuś, 
kto wróciwszy pijany do domu, przypadkowo nałożyłby sobie 
krem do twarzy na ręce, a krem do rąk na twarz


Thomas Lang spotyka się z sytuacjami pozornie bez wyjścia. Jednak jest człowiekiem sukcesu - zawsze wszystko mu wychodzi, co może nieco irytować każdego szarego człowieka. Akcja przeplata się z dość pobieżnymi rozważaniami na przeróżne tematy - od seksu do ogólnie pojętej działalności terrorystycznej. Niektóre jego myśli są dość infantylne, nie pozbawione jednak pewnej dozy uroku. Nie jest to kamień milowy literatury, raczej dobre rzemiosło. Książka nie jest porywająca, ale autor dobrze rokuje na przyszłość. "Sprzedawca broni" jest idealnym dodatkiem do kawy i koca, nie wymaga zbytniej analizy i nie zapada w pamięć mimo, że podejmuje ważne tematy. Sam Laurie zresztą nie pozwala traktować akcji poważnie relacjonując wszystko z przymrużeniem oka.

poniedziałek, 2 września 2013

Ze szkoły artystycznej wynosi się etykietę dotyczącą narkotyków. Należy się dzielić ("Dziennik" Chuck Palahniuk)


Kanwa "Fight Clubu" przeniesiona w artystyczne progi, w dość kobiecym wydaniu. Narrator pozbawiony Tylera Durdena zmienia płeć, tłem staje się idylliczna wyspa. Wszystko jest pozornie wygładzone. O dziwo nadal wydaje się autentyczne, nie czujemy się karmieni po raz kolejny tą samą historią. Brakuje wrażenia powielających się schematów. Cała powieść pozostaje wielką metaforą. Mamy tu wyobcowaną, lekko autystyczną postać. Nie kontroluje ona niczego, sama nieustannie pozostaje pod nadzorem. Każdy nie jest tym, za kogo się podaje. Skrywa coś, co zdecydowanie nie powinno ujrzeć światła dziennego. Wszyscy żyją w świecie sztucznie wykreowanym, powielając utarte schematy. Historia wielokrotnie zatacza koło nie pchnięta przez ludzi tego świadomych. Maura, Constance i Misty są tylko marionetkami, przedmiotami przeznaczonymi do realizacji określonego celu. Potem stają się bezużyteczne. Mogą przestać udawać.

Byłyśmy tutaj. Jesteśmy tutaj. I zawsze tu będziemy.
I znów przegrałyśmy.


Nawet ludzie z zewnątrz getta okazują się tylko trybikami w maszynie. Nic nie jest przypadkowe, wszystko ma swój cel i powód istnienia. Każdy może okazać się niebezpieczny. Nawet córka staje się osobą zupełnie obcą. Jej prawdziwe oblicze jest dla Misty niezrozumiałe, zatrważające. Prawda okazuje się niemożliwa do zaakceptowania. 


Masz nieskończoną liczbę sposobów, żeby popełnić samobójstwo, nie umierając na śmierć.


Bohaterka szuka ukojenia w świecie używek, tylko one trzymają ją przy życiu. Alkohol i aspiryna są podstawą jej funkcjonowania. Wszystko staje się mniej ważne. Każdy żyje tylko wyobrażeniem tego, kim będzie w przyszłości. Dobrze wiedząc, że i tak nigdy tego nie osiągnie. Prawda jest ukrywana, wyrażana 
za pomocą dramatycznego krzyku czarnej farby w zamurowanym pokoju. Jest tak przerażająca,
że podświadomie staje się nierealna. Życiem kieruje fatum, nie można zmienić przeznaczenia. Wszystko kontroluje z pozoru idealna społeczność wrogo nastawiona do przybyszów ( Oceaniczne Przymierze dla Wolności). Indoktrynuje młodych każąc im wierzyć w mało rzeczywistą ideę. Realizują znane im wzorce wprost bezbłędnie. Podstawą ich egzystencji jest legenda, która urzeczywistnia się co czwarte pokolenie.

Kto zbliża się do świątyni muz bez natchnienia w przekonaniu, że wystarczy samo opanowanie rzemiosła pozostanie partaczem, a jego zuchwałą poezję przyćmią pieśni szaleńców.

 Ciekawe jest też postrzeganie artyzmu w powieści. Według Palahniuka tworzenie nierozerwalnie wiąże się 
z cierpieniem. Ból pozwala wykroczyć poza to, co ludzkie. Daje możliwość wyłowienia porządku z chaosu. Droga do oświecenia prowadzi przez fizyczną mękę. Trudno się nie zgodzić z tą teorią, na kartach książki mnożą się potwierdzające ją przykłady. Od Schumanna i Paganiniego aż po Rothko i Géricault. Sama bohaterka tworzy swoje jedyne dzieło pod wpływem negatywnych bodźców (sztucznie wytworzonych przez fanatyczną wspólnotę). Prowadzi to do tragedii, masa wyzyskująca zostaje brutalnie wytępiona. Prawowitym właścicielom gwałtem oddaje się to, co powinno do nich należeć. Spokój i bogactwo. Znowu Palahniuk opisuje nieudolny bunt przeciw społeczeństwu. Niemoc jednostki pogrążonej w letargu. Musi ona istnieć według ustalonego planu, nie posiadając własnej woli i prawa do jakiegokolwiek oporu. Zupełną pomyłką jest zakończenie - list niejakiej Nory Adams. Ma on chyba potwierdzać autentyczność opowiedzianej historii. Niszczy niestety cały klimat. Jest to element zbędny.Z powieści-paraboli stara się zrobić coś, czym książka w zamierzeniu nie jest. Sięgając po książkę myślałam, że spotkam się z czymś błyskotliwym, ale dość banalnym. Historią o braku weny bezrobotnego artysty. Dostałam subtelny flirt popkultury z głębokim spojrzeniem filozoficznym. Palahniuk przedstawia wielki pomnik postawiony obłudzie. Nie ma tu miejsca na estetykę - w realnym świecie piękno nie istnieje, możemy je ujrzeć tylko w artystycznych wizjach. Lecz nawet one są okupione cudzym cierpieniem.