„Ja tylko ‘Sartorisa’ i ‘Absaloma’ bardzo chciwie pochłonąłem, i doprawdy prawie nic więcej. W pewnym sensie kto jedną powieść Faulknera zna, zna wszystkie. Ja bo, w gruncie rzeczy jestem zupełnie zwyczajnym potworem, sprawy interesujące Faulknera nic a nic mnie po prostu nie obchodzą, ja bym w ten teren (Yoknapatawpha) napuścił służby zdrowia, etnologów, pomoc socjalną, ale też policję oraz inne takie administracyjne czynniki”
Stanisław Lem
Powyższa opinia niejako bezpośrednio odbiła się na mojej interpretacji. Jednak Faulkner zaskoczył mnie dość pozytywnie ( o ile można zaryzykować takie stwierdzenie przy książce, której domeną jest skrajnie depresyjny naturalizm). Priorytetem społeczeństwa zamieszkującego hrabstwo Yoknapatawpha są dobra materialne i nieodzowna specyficzna moralność pozwalająca na dość plastyczne naciąganie z pozoru sztywnych reguł. Wszelkie próby przywrócenia ładu powodują sprzeciw, a w efekcie jeszcze większe zło. Tutaj prohibicja tylko wzmocniła degenerację pozwalając tworzyć nielegalną działalność nie zwracając najmniejszej uwagi na jej opłakane skutki.
On pachnie tak jak ta czarna maź, która z ust pani Bovary chlusnęła na ślubny welon,
kiedy podnieśli jej głowę.
Pisarz z niespotykaną łatwością wyrzuca na bruk powszechne ideały i niweluje kanony piękna. Nic nie ma prawa być jasne - dominuje wszechobecna ciemność pod kamuflażem szarości. Nawet postacie pozornie dobre okazują się dotknięte skazą. Rozwiązłość to chleb powszedni, a wszechobecne ubóstwo wszędzie rozsiewa zepsucie. Wulgaryzacja istoty człowieczej i języka, którym się ona posługuje nikogo nie oburza. Dosadny przekaz nawet w ustach dziecka wydaje się w pełni usprawiedliwiony, wręcz właściwy. Wszechobecny realizm jest zarazem największą wadą jak i zaletą powieści. Postacie zostały obdarte z resztek godności, pozory empatii zastąpiono skrajnym egoizmem. Plątają się one bezmyślnie kierowane złośliwym losem, codziennością lat trzydziestych, która nawet w dzisiejszych czasach wydaje się nie do przyjęcia.
Niech to diabli, mówcie sobie, co chcecie, ale już w samym patrzeniu na zło,
choćby przypadkowym, tkwi jakaś sprzedajność,
nie można kupczyć, frymarczyć zgnilizną.
Nawet pozornie przenikliwe umysły otępia chciwość. Rzeczywistość nie ma w sobie ni krzty kolorów, nie znajdziemy tu zbędnych ubarwień. Nawet świątynia może zostać zbrukana zwykłym kołczanem kukurydzy. Jedynym prześwitem nadziei pozostaje przyroda, jest jedynym elementem niespójnym z całościową wizją świata przedstawionego. Swoiście wolna od naleciałości wydaje się naturalnie kontrastować, być niejako ponad wszystkim. Uświadamia swoją nieśmiertelnością kruchość i niestabilność teraźniejszości. Daje gwarancję, że to co najpiękniejsze zawsze będzie trwać obok, niezmienne. Nie zważając na okoliczności przy których przychodzi jej egzystować.
Ale liczył na jej szczególną obojętność,
ponieważ przez pełnych trzydzieści sześć lat jej życia
właściwie nic do niej nie docierało.
Postępowi technicznemu, stąpaniu przed siebie towarzyszy wszechobecny regres społeczny: nierówność i sprzedajność osiągają punkt kulminacyjny. Całością kierują konszachty. Ten, kogo stać dyktuje co jest słuszne i prawdziwe. Nikt nie wierzy w bezinteresowność, za wszystkim kryją się interesy i chęć realizacji swoich potrzeb. Zakłamanie i skandale nie wywołują niechęci, tylko ślepą nienawiść na ich niemoralne efekty, która pozwala przez skupienie się na bliźnim idealizować własną osobę.
I wiedział, że ona to wie, bo ma w sobie zapas owej drzemiącej w każdej kobiecie podejrzliwości nieugiętej wobec wszelkich ludzkich postępków, która wydaje się dopatrywaniem w innych własnej przewrotności, ale która naprawdę jest tylko praktyczną mądrością życiową.
Zaczątki buntu okazują się złudne, wręcz irracjonalne. Powszechną niesprawiedliwość i obłudę akcentują podziały klasowe i rasowe. Obojętność i akceptacja tego stanu są istotnymi elementami procesu przetrwania. Nikogo to nie dziwi, nikt z tym nie walczy. Sprzeciw zastąpiony jest udaną naiwnością bądź niemą zgodą.
-Nie mogę stać z założonymi rękami i patrzeć jak niesprawiedliwość...
-Nie dogonisz sprawiedliwości
Faulkner zabawia nas tragedią. Sprawia, że nawet my powoli zaczynamy wierzyć, że inaczej przecież być nie może. Taka jest naturalna kolej rzeczy. Każdy ma prawo walczyć na wszelakie sposoby, od jego zaradności zależy byt. Ludzie są tylko marionetkami konwenansów epoki w której przyszło im istnieć. Wynosząca się ponad to idea nie ma prawa zaistnieć, z góry skazana jest na porażkę poskromiona ciągłością stanu dominującego. Poświęcenie jest zachowaniem niezrozumiałym, wręcz nagannym i nie dającym się w pełni zrozumieć. Spotyka się z potępieniem tych, którymi kieruje bezwzględność. Zaskakujące zmiany tempa i akcji potęgują tylko uczucie niepokoju i nieustanny nieporządek. Jedynym sposobem na uzyskanie pełni wolności wydaje się śmierć - stan spokoju i zrozumienia do którego całe życie kulawo dążymy. Pozwala przeciąć współistniejące z całym życiem napięcie.Jest szorstkim wybawieniem.
Może to właśnie w tym ułamku sekundy, kiedy umieramy, uświadamiamy sobie, przyznajemy, że zło przecież ma jakiś swój układ logiczny.
Faulkner miał odwagę rozpowszechnić to, co sto lat wcześniej nieśmiało próbował szerzyć Balzac. Wzmocnił stylistykę francuskiego mistrza i z całą mocą przedstawił wizję świata na wskroś zepsutego, którego skrzętnie ukryte elementy starał się przemycać jego poprzednik. Autor igra z czytelnikiem, który łaknie szczęśliwego zakończenia. Co więcej - daje ku niemu pozory by zaraz potem je zdeptać. Piękno zastępuje tragikomedią, dzięki czemu przez całe dzieło przenika głęboki autentyzm tego, że dążenie do spełnienia okazuje się tak naprawdę bezcelowe, a charakter ludzki kształtuje się wyłącznie ku zagładzie.
Ale czy pani nie rozumie, że ktoś mógłby coś zrobić tylko dlatego, że widzi w tym słuszność (...)?